Puchar Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych 2024 | Puchar Polski Maratończyków w Jeździe Indywidualnej na Czas 2024 | Puchar Polski w Maratonie GRAVEL 2024

Rewal
20-21.04.2024

Gryfice
25-26.05.2024

Radowo Małe
22-23.06.2024

Płoty
20-21.07.2024

Choszczno
08.09.2024

Pniewy
21-22.09.2024
Odszedł jeden z nas
26 września 2008
Powrót mistrza
28 września 2008
Odszedł jeden z nas
26 września 2008
Powrót mistrza
28 września 2008

Jens Voigt: Kolarstwo to całe moje życie

Triumfator tegorocznego Tour de Pologne, Jens Voigt to prawdziwa ikona niemieckiego kolarstwa. W swojej karierze wygrywał etapy Tour de France, stawał na najwyższym stopniu podium w swoim narodowym wyścigu oraz był wybierany najlepszym kolarzem Niemiec. Naszemu portalowi udało się spotkać z zawodnikiem CSC Saxo Bank i porozmawiać o jego przeszłości i przyszłości, o pasji do kolarstwa i o tym… jakie to uczucie nosić 12-kilogramowy karabin maszynowy.

Wychowałeś się we wschodnich Niemczech, w regionie, z którego pochodzi wiele znakomitych niemieckich zawodników, jak np. Jan Ullrich. Na czym polega sekret Waszych sukcesów, jak wyglądał program szkoleniowy młodych kolarzy?
Podchodziliśmy do treningu w sposób bardzo naukowy. Mieliśmy także system odkrywania talentów i dalszego ich rozwijania. Naukowcy z Uniwersytetu w Lipsku układali program treningowe dla prawie wszystkich klubów sportowych w całych wschodnich Niemczech. Jeśli jakiś zawodnik miał 10 lat to ustalano dla niego np. 3 treningi w tygodniu po 2 godziny. W ten sposób każdy z danego przedziału wiekowego trenował tyle samo. Gdy zawodnik miał już 11 lat, to zwiększano obciążenia do np. 4 treningów tygodniowo i tak dalej. W zimie jeździliśmy na nartach biegowych, trenowaliśmy ze sztangami, jeździliśmy na torze, a wszystko to po to, byśmy byli przygotowani do kolarstwa pod każdym względem. Gdy w wieku 13 lat zdawaliśmy do szkoły sportowej musieliśmy przejść 3 różne testy. Po pierwszym zostawało nas ok. 50, po drugim 30, a po ostatnim wytypowano 10 kolarzy szosowych i 3 sprinterów torowych. Gdy miałem 14 lat poszedłem do szkoły sportowej w Berlinie i w klasie kolarskiej było nas tylko 13. Były także inne klasy, gdzie trenowano boks, piłkę ręczną, siatkówkę, łyżwiarstwo szybkie i figurowe. Zajęcia były tak zorganizowane, byśmy mieli dużo czasu na trening. W niedzielę przeważnie był wyścig i w poniedziałek, gdy musieliśmy odpocząć po ciężkim wysiłku, spędzaliśmy 8 godzin w szkole na zajęciach. We wtorek i środę rano mieliśmy wolne, żeby wykonać trening. W czwartek był dzień wolny od roweru, więc dużo czasu spędzaliśmy na nauce. Mieliśmy tyle samo godzin lekcyjnych, co w zwykłej szkole, ale plan zajęć był tak zorganizowany, by był też czas na kolarstwo. Czasami, gdy jechaliśmy ważny wyścig, nauczyciele przymykali oko na brak odrobionego zadania domowego w poniedziałek.

Mieliśmy także bardzo dobre warunki do treningu. Do naszej dyspozycji była sala do podnoszenia ciężarów, sauna, pokój do masażu, tor i każdy mógł wybrać sobie ten element rzemiosła kolarskiego, w którym czuł się najlepiej. Był to bardzo dobry system, ale bardzo drogi. Rząd płacił za wszystko, bo sport w tamtych czasach był bardzo upolityczniony. Podobnie było też u Was, w Polsce, czy też w Rosji. Każdy element treningu był bardzo mocno dopracowany. Teraz, by zostać kolarzem, młody zawodnik musi mieć bogatych rodziców, bo tylko oni mogą kupić rower. Wcześniej zapewniał go klub. Wszyscy wiemy jak drogi jest sprzęt kolarski, a młody chłopak, który bardzo szybko rośnie, musi zmieniać rower kilka razy, by pasował do jego sylwetki.

Dlaczego wybrałeś akurat kolarstwo, czemu nie piłkę nożną tak popularną w Twoim kraju?
Byłem bardzo słaby, wręcz fatalny w grze w piłkę. Mam słabą tzw. koordynację oko-ręka. Gdy grało nas niewielu na dużym boisku to jeszcze dawałem radę, bo potrafiłem dużo i szybko biegać. Na małym placu gry było już gorzej i zawsze moja drużyna przegrywała, a mecze często kończyły się wynikiem 11:0, 12:0. Wtedy wiedziałem, że to nie moja działka. Spróbowałem lekkiej atletyki i kolarstwa. Wiedziałem, że dzięki tej drugiej dyscyplinie będę mógł się dostać do szkoły w Berlinie i, że mogę w niej odnieść większe sukcesy.

Wygrałem mój pierwszy wyścig w wieku 9 lat, startując z 10-latkami. Poszedłem za ciosem i triumfowałem w kilku kolejnych imprezach. Gdy byłem mały zwycięstwa przychodziły mi z dużą łatwością, ale gdy trafiłem do szkoły sportowej nie wyróżniałem się już aż tak bardzo. Miałem tam ciężki okres, ponieważ było wielu zawodników na bardzo wysokim poziomie i rywalizacja była bardzo zacięta. W pewnym momencie zaniedbałem trochę szkołę, także w kolarstwie nie szło mi najlepiej. Tęskniłem też za rodziną. Było bardzo ciężko i kilku moich kolegów po kilku pierwszych miesiącach zrezygnowało i wróciło do domu. Gdy się już przyzwyczaiłem do nowego miejsca, z czasem było coraz lepiej.

Czy Wyścig Pokoju odegrał dużą rolę w Twoim rozwoju, jako kolarza?
Tak, to był bardzo ważny wyścig. Był czymś w rodzaju Tour de France wschodniej Europy. Odwoływano zajęcia w szkole, by iść kibicować peletonowi na trasie. Mogłem wtedy zobaczyć w akcji Olafa Ludwiga, czy Uwe Amplera. Było to wielkie wydarzenie, wszyscy staliśmy wtedy z tymi małymi flagami w ręku i kibicowaliśmy naszym idolom. Moim marzeniem był udział w tym wyścigu i jestem niezwykle dumny z tego, że udało mi się go wygrać. Uważam, że jest to jedno z moich największych osiągnięć.

Słyszałem, że trafiłeś do armii. Czy pobyt w wojsku pomógł Ci w Twojej karierze, czy raczej przeszkodził?
Raczej pomógł, gdyż mieliśmy w wojsku grupę sportową. Armia jest jednym z największych, najważniejszych i najbardziej lojalnych sponsorów niemieckiego sportu. Z tego co wiem, każdy światowej klasy zawodnik z naszego kraju uprawiający sport zimowy, trenuje w wojsku. Biathloniści, skoczkowie narciarscy, bobsleiści, wszyscy oni są wspierani przez armię. W moim przypadku było tak, że przez pierwsze 3 miesiące odbywałem normalną służbę, a później przeniosłem się do grupy sportowej. Miałem wtedy dużo czasu na trening i było mi znacznie łatwiej.

W tym początkowym okresie nie obyło się bez wojskowego rygoru. Przydzielano mi zawsze ciężki, 12-kilogramowy karabin maszynowy, bo mówili, że za 3 miesiące jadę „na wakacje”. Był to dla mnie bardzo pożyteczny okres, okres przygód. Nauczyłem się tam znosić ból i ciężką pracę. Byłem taż świadkiem kilku śmiesznych scen, kiedy jeden z żołnierzy przewracał się pod ciężarem własnego plecaka. Jeśli tacy ludzie mają bronić mojej ojczyzny to nie czuję się zbyt bezpiecznie (śmiech).

Dosyć późno zacząłeś profesjonalną karierę w zespole GAN, które później przekształciło się w Credit Agricole. Co czułeś, gdy poinformowano, że z końcem tego sezonu ta drużyna przestanie istnieć?
W 1994 roku wygrałem Puchar Świata amatorów i potem przez dwa lata nie byłem w stanie znaleźć drużyny. Przyjął mnie w końcu GAN i mogłem się ścigać na poważnie. W Credit Agricole spędziłem wspaniałe 6 lat. To oni jako pierwsi uwierzyli we mnie i dali mi szansę, by się pokazać. Gdy podano wiadomość, że francuska firma wycofuje się z kolarstwa po prawie 10 latach zaangażowania w ten sport, pomyślałem sobie, że po prostu taka jest kolej rzeczy. Bardzo rzadko zdarza się, by sponsor aż tak długo inwestował w sport. Chodzi tutaj głównie o pieniądze. Moim zdaniem po 3-4 latach firma osiąga maksimum, jeśli chodzi o zasięg odbiorców i dalsze finansowanie nie przynosi im już żadnego marketingowego zysku. Po tym okresie zostają tylko ci, którzy robią to z pasji, gdyż nie można już bardziej poprawić swojego wizerunku medialnego. Sponsorzy widząc, że w kolarstwie osiągnęli już wszystko co chcieli, często decydują się przerzucić swoje logo do innej dyscypliny. Szefowie Credit Agricole postanowili, że po 10 latach czas na zmiany.

Osobiście byłem niemalże pewien, że Roger (Legeay- przyp.red.) znajdzie nowego sponsora. Działa w kolarstwie od wielu lat i wie jak robić takie rzeczy. Niestety się nie udało i jest mi z tego powodu bardzo przykro.

Wycofywanie się sponsorów jest jednym z głównych problemów kolarstwa, które nie potrafi się podnieść po aferach dopingowych. Obserwujemy to w Niemczech, gdzie po aferze z udziałem Ullricha, Sinkewitza, Jaksche sponsorzy i telewizja straciły zaufanie do kolarzy. Czy w niemieckim peletonie jest zawodnik, który byłby w stanie pomóc odbudować wizerunek kolarstwa?
Uważam, że jeden, czy dwóch kolarzy nie może poprawić sytuacji. Jest to bardzo skomplikowany problem. Musimy przyznać, że postawiliśmy siebie w trudnej sytuacji i nie można temu zaprzeczyć. Mamy problem dopingowy i wszyscy to widzimy. Myślę jednak, ze najgorsze mamy już za sobą, gdyż pozbyliśmy się już wielu „nieczystych” kolarzy. Nie jest to oczywiście miłe uczucie, gdy ktoś został złapany, jest to jednak dowód na to, że system kontroli działa. Winni nie zostaną bezkarni i wyrzucimy ich z naszego sportu.

Niemieckie media są bardzo negatywnie nastawione do tego tematu i ja cały czas im powtarzam, że pozytywna próbka antydopingowa może być rozpatrywana w kategoriach sukcesu, bo pokazuje skuteczność systemu. Kolarstwo robi się coraz czystsze, gdyż bardzo trudno jest cokolwiek ukryć. Wszystko co robimy jest wystawione do publicznej wiadomości, wszyscy wiedzą o nas wszystko. Chcielibyśmy, aby ludzie ponownie nam uwierzyli, by zobaczyli, że nasze sukcesy zawdzięczamy jedynie ciężkiemu treningowi. W naszej drużynie obowiązuje wewnętrzny system walki z dopingiem. Zarówno w zeszłym, jak i w tym roku przed Tour de France, opublikowaliśmy wszystkie nasze wyniki. Każdy może sprawdzić rezultaty naszych badań krwi. Chcemy pokazać, że jesteśmy czyści i nie mamy nic do ukrycia. Mam nadzieje, że reszta ekip pójdzie w nasze ślady.

Zejdźmy z nieprzyjemnego tematu dopingu i wróćmy do kolarstwa w najczystszym wydaniu. W Twojej ekipie jeździ wielu młodych i zdolnych zawodników, takich jak np. bracia Schleck. Czy jesteś dla nich kimś w rodzaju nauczyciela?
Tak, ale było to kilka lat temu. Wciąż są młodymi zawodnikami, ale mają już duże doświadczenie. Sami wiedzą jak trenować i w jaki sposób jechać podczas wyścigów. Oczywiście wciąż się uczą, bo każdy z nas uczy się cały życie, ale myślę, że mają już za sobą okres wchodzenia do zawodowego peletonu. Spodziewam się, że w kolejnych 10 latach mogą zdominować kolarstwo. Frank wygląda znakomicie w jednodniowych wyścigach i etapówkach, a Andy ma znakomity talent do jazdy po górach i w 3-tygodniowych wielkich tourach.

Widząc Was na Tour de Pologne, nie można oprzeć się wrażeniu, że w Waszym zespole panuje znakomita atmosfera. Jaki to ma wpływ na Wasze wyniki?
Każdy zawodnik mówi, że w jego drużynie panuje tzw. team spirit. Bardzo łatwo tak powiedzieć, siedząc w ciepłym i suchym pomieszczeniu, popijając kawę. Gdy robi się jednak naprawdę ciężko, gdy przychodzi nam walczyć na takim etapie jak dziś (deszczowym, 6. odcinku Tour de Pologne- przyp. red.) wtedy można zobaczyć kto pracuje zespołowo, a kto nie. Każda drużyna ma utalentowanych kolarzy, każda drużyna ciężko pracuje na treningach, ale bardzo często o sukcesie decydują takie elementy jak poświęcenie dla lidera. Gdy jesteś wykończony, myślisz, że nie jesteś w stanie jechać dalej i widzisz swojego kapitana w tarapatach, wtedy w głowie pojawia się myśl, żeby nacisnąć na pedały jeszcze raz, żeby dać z siebie jeszcze więcej. Być może ten mój ostatni wysiłek pomoże liderowi przemóc swoje słabości i wygrać wyścig. Wtedy wiesz, że osiągnął to dzięki temu, że dałeś z siebie wszystko. W innych ekipach zdarza się, że zawodnicy podchodzą do sprawy w ten sposób: „jeśli lider zarabia 10 razy więcej niż ja, to może dać sobie radę samemu”. W naszej drużynie nikt tak nie myśli i to jest ten element, który sprawia, że jesteśmy tak mocni. Jesteśmy w stanie „umrzeć” za kapitana, zrobić dla niego wszystko. Siła i zgranie naszej ekipy jest też związane z obozami przetrwania, które organizowane są w naszej drużynie każdej zimy. Wspólne cierpienie pozwala na lepsze poznanie kolegów, na lepszą współpracę.

Ścigasz się wiele lat. Jak wciąż odnajdujesz motywację do ścigania?
To jest dobre pytanie. Myślę, że jestem urodzonym „fighterem”. Lubię proste plany, proste działanie. Nie lubię skomplikowanych taktyk, po prostu jadę do przodu nie oglądając się za siebie. Mam pięcioro dzieci i ściganie się, w porównaniu z ich wychowaniem, wydaje się takie proste. Jedyne co muszę robić, to jeździć na rowerze. W domu praca nigdy się nie kończy, cały czas coś się dzieje. Podczas wyścigów się relaksuję i czerpię z jazdy przyjemność. Lubię spędzać czas chłopakami z CSC, lubię od czasu do czasu poczuć smak zwycięstwa. To jest to, co sprawia, że mam ochotę ścigać się dalej. Pomimo tego, że jeżdżę już wiele lat, nie straciłem pasji. Kolarstwo jest zbyt ciężkim sportem, by uprawiać go tylko dla pieniędzy. By zostać znakomitym zawodnikiem, trzeba kochać to co się robi. Oczywiście zdarzają się dni, kiedy nienawidzisz swojej pracy, ale miłość do sportu potrafi tą nienawiść przełamać.

Czy jest jakiś wyścig, który chciałbyś wygrać, a brakuje go na liście Twoich osiągnięć?
Hamburski Vattenfall Cyclassics, gdyż jest on rozgrywany niedaleko miejsca zamieszkania moich rodziców. Niestety nie mam do niego szczęścia i nigdy nie mogę tam dobrze pojechać. Dwa razy brałem udział w kraksie, po których konieczne było zszywanie kolan. Kilka razy musiałem się wycofać, kilka razy brałem udział w ucieczce, jednak nigdy nie dojeżdżały one do mety. Kocham ten wyścig i nienawidzę.

Kibice znają Cię z tego, że jesteś często atakującym zawodnikiem. Czy był w Twojej karierze taki moment, w którym zadecydowałeś, że będziesz agresywnie jeżdżącym kolarzem?
Taki styl jazdy prezentuje od bardzo wczesnego wieku. Nie jestem najlepszym góralem i nie jestem najlepszym sprinterem. Gdy finiszuje cały peleton jestem gdzieś w środku, a gdy etap prowadzi przez górskie tereny nie mam szans z zawodnikami typu Carlos Sastre, czy Andy Schleck. Z tego właśnie powodu muszę do podjazdu dojechać przed najlepszymi góralami, a na płaskich etapach muszę na metę wjechać samotnie. Bardzo szybko wpadłem na to, że najłatwiejszym i najbezpieczniejszym sposobem na zwycięstwo jest solowy atak. Wtedy nie możesz przegrać sprintu i nikt cię nie może pokonać. Od samego początku taka taktyka skutkowała, więc już jej nie zmieniłem. Gdy zaczynasz karierę, musisz zdecydować się czy chcesz być sprinterem i wykonywać treningi siłowe, czy może chcesz być góralem, utrzymując niską wagę. Ja odkryłem, że potrafię utrzymać wysokie tempo przez długi czas i postanowiłem szlifować tę umiejętność. Wiem, że na 10 prób 9 będzie nieudanych, ale dla tej jednej warto próbować. Lepiej mieć 10 procent szansy niż 0. Zaczynając wyścig ze świadomością, że nie wygrasz, od razu stawiasz się na straconej pozycji. Nie mógłbym żyć, myśleć w taki sposób. Czasami trzeba oczywiście pohamować swoje ambicje, gdy trzeba chronić lidera, który jedzie w żółtej koszulce. Gdy jednak otrzymasz swoją szansę, należy z niej skorzystać. Jeśli nie będziesz próbować, nigdy nic nie wygrasz. Na moje szczęście, niewiele osób tak myśli.

Czy dlatego nosisz przydomek „boeing”?
Tak, a dokładnie Boeing 747. Hiszpańscy kolarzy nadali mi go, bo bardzo szybko znikam z pola widzenia, gdy atakuję.

Po tym sezonie powstaje nowa ekipa Cervelo Test Team, do której już przeszedł Carlos Sastre. Czy jest szansa, że i Ciebie zobaczymy w tych barwach?
Mam ważny kontrakt z duńską drużyną na przyszły sezon i nigdzie się nie wybieram. Dobrze mi tu i nie chcę zmian. Spędziłem 6 lat w jednym zespole, teraz podobny okres spędziłem w kolejnym. Widać po tym, że nie lubię częstych przeprowadzek.

Być może w przyszłym sezonie zobaczymy kolejną nową ekipę, Team Livestrong, założoną przez powracającego na kolarską scenę Lance’a Armstronga. Co myślisz o jego decyzji o powrocie? Czy jest to dobra wiadomość dla kolarstwa?
Dzięki Armstrongowi kolarstwo jest bardziej popularne, więc z pewnością jego powrót jest czymś dobrym. Lance jest młodszy ode mnie o rok i gdybym ja miał 3-letnią przerwę to nie wyobrażam sobie, bym był w stanie powrócić do zawodowego peletonu. Przez cały ten okres musiał utrzymywać się w dobrej formie i dużo trenować. Lance jest taką osobą, która nie pojedzie w Tour de France dla 2. miejsca. Albo robi coś na 100 procent, albo w ogóle się za to nie zabiera. On musi wierzyć, że jest w stanie wrócić w wielkim stylu, inaczej by tego nie robił. Nie wiem, czy przejdzie do Astany, czy stworzy własną drużynę, wiem jednak, że na pewno będzie bardzo interesująco.

Czy chciałbyś wykorzystać swoje doświadczenie pełniąc funkcję dyrektora sportowego? Masz to w swoich planach?
Raczej nie. Zacząłem przygodę z kolarstwem w wieku 9 lat, teraz mam 37, czyli „siedzę” w nim od 28 lat. To prawie ćwierć wieku i 3/4 mojego życia. Po tak długim okresie przydałaby mi się jakaś zmiana, choć nie wykluczam, że po 2-letniej przerwie nie nabrałbym chęci do ponownego zaangażowania się w sport.

Myślę też, że byłbym zbyt ostry dla moich podopiecznych. Mam bardzo duże wymagania wobec siebie i prawdopodobnie także zawodnikom bardzo wysoko stawiałbym poprzeczkę. Chciałbym, żeby prezentowali miłość, pasję do sportu, jeździli agresywnie i mieli odpowiednie podejście do pracy. Gdyby zachowywali się inaczej, kazałbym im wracać z każdego wyścigu na rowerach do hotelu. Nie mam odpowiedniej cierpliwości.

Raczej nie zostanę dyrektorem sportowym, ale być może pozostanę w środowisku kolarskim. To przecież całe moje życie.

Mam nadzieję, że nie myślisz o szybkim zakończeniu kariery?
Na pewno będę chciał dotrzymać warunków kontraktu i jeździć przez jeszcze jeden sezon. Co zrobię potem jeszcze nie wiem. Być może będę się ścigał za mniejsze pieniądze, bez dużego obciążenia psychicznego.

Dziękuję za rozmowę

Adam Sikora

Źródło: Pro-Cyling.org.

Facebook