Puchar Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych 2024 | Puchar Polski Maratończyków w Jeździe Indywidualnej na Czas 2024 | Puchar Polski w Maratonie GRAVEL 2024

Rewal
20-21.04.2024

Gryfice
25-26.05.2024

Radowo Małe
22-23.06.2024

Płoty
20-21.07.2024

Choszczno
08.09.2024

Pniewy
21-22.09.2024
Wrócił!
10 marca 2011
Leszno zaprasza
12 marca 2011
Wrócił!
10 marca 2011
Leszno zaprasza
12 marca 2011

Puchar Polski zaczął się od… Norwegii

Z Wiesiem Rusakiem, lepiej znanym jako WiechoR, rozmawiamy o maratonie Styrkeprøven Trondheim w Oslo, który stał się inspiracją dla powołania Pucharu Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych, o bardzo drogim piwie i o tym, jak przygotować się do pokonania ponad 500-kilometrów na rowerze.

Wiesiek Rusak - WiechorSkąd dowiedziałeś się o Styrkeprøven Trondheim, organizowanym w Oslo?
Był czerwiec 2001. Właśnie zakończyłem 21-dniową wyprawę rowerowa dookoła Polski. Przejechałem wtedy 3075 km, starałem się jechać codziennie jak najdłużej poza granicami Polski i wracając na noclegi do kraju. W sumie przekraczałem granice naszego kraju aż 48 razy. Podczas tej wyprawy rowerowej spotkałem innego rowerzystę, który powiedział mi o imprezie w Norwegii. Po powrocie do Świnoujścia w internecie znalazłem informację o maratonie rowerowym Styrkeprøven Trondheim – Oslo w Norwegii. Zamarzył mi się udział w tym maratonie. Miałem dobry, sprawdzony rower i byłem w bardzo dobrej kondycji fizycznej. Brakowało tylko pieniędzy, bo udział w tej imprezie jest wyjątkowo drogi.

A jednak tam dotarłeś. Jakie są zasady rozgrywania tego maratonu?
Aktualne zasady rozgrywania zmieniły się nieznacznie w stosunku do czasu, kiedy ja startowałem. Wtedy każdy uczestnik określał przybliżony czas pokonania tego dystansu i był przydzielany do grupy startowej według planowanego czasu przejazdu. Start pierwszej, 100-osobowej grupy przewidziano na 07:00 rano. Potem kolejne grupy, co 5 minut. Najpierw wystartowało kilka grup „emerytów”, a więc osób, które deklarowały czas przejazdu w ciągu 35-36 godzin. Następnie kilka grup najsilniejszych, które deklarowały pokonanie trasy w kilkanaście godzin, a następnie pozostali uczestnicy. Na 360 km, w Lillehammer była możliwość przespania się przez kilka godzin na hali sportowej. Zapamiętałem tę noc jako jedną z najjaśniejszych w moim życiu. Bliskość do bieguna północnego powodowała, że w nocy zapadł tylko zmierzch. Praktycznie można było jechać bez oświetlenia, ale to było zabronione. Tuż za Lillehammer był punkt sędziowski, nieoznakowany na mapach, na którym sędziowie sprawdzali czy każdy ma oświetlenie. Brak oświetlenia z przodu lub z tyłu roweru powodował wstrzymanie jazdy w nocy. Miałem zamiar przespać się w Lillehammer przez 3-4 godziny, ale czułem się na tyle dobrze, że postanowiłem jechać non stop.

Co było dla Ciebie motywacją do udziału w tej morderczej imprezie?
Jedyną motywacją był dystans 540 km. To było coś, czego jeszcze nie próbowałem i nie osiągnąłem. Wyzwanie, sprawdzenie własnych możliwości. Nie liczyła się rywalizacja z innymi, ważne było jedynie pokonanie tego dystansu.

Miałeś już wówczas za sobą taki dystans przejechany na rowerze?
Nie, nigdy nie próbowałem przejechać tak długiego dystansu. Podczas majowej wyprawy dookoła Polski najdłuższy etap liczył 261 km.

W jaki sposób się przygotowywałeś i jak długo trwały te przygotowania?
Do samego startu nie przygotowywałem się, ponieważ dowiedziałem się o imprezie na początku czerwca, do Norwegii wyjechałem 19 czerwca 2001. Można powiedzieć, że wyprawa dookoła Polski była tym okresem przygotowawczym i bardzo mi pomogła. Myślę, że bez tej wyprawy nie dałbym rady. Przejechanie 3075 km w ciągu 21 dni, do tego z bagażem, było dobrym „obozem kondycyjnym”.

Jakie są Twoje wrażenia z przejechania Styrkeprøven Trondheim?
Oj, pamiętam doskonale cały maraton. Szczególnie utkwiły mi w pamięci takie chwile jak praktycznie 180-kilometrowy podjazd zaraz po starcie, a potem ciągłe podjazdy i zjazd. Poza tym doskonale kanapki z szynką z mięsa reniferów, 150-litrowe beczki napojów znanej marki Maxim o różnych smakach na każdym punkcie żywieniowym, orzeźwiający prysznic drobin wody z ogromnego wodospadu, który znajdował się kilkadziesiąt metrów od drogi, a i tak cała droga i my byliśmy zmoczeni. Świetnie pamiętam ostatnie godziny jazdy, kiedy, aby nie usnąć, „śpiewałem” sobie piosenkę:
„…Mariollo!
Mariollo! (Mariollo!) Moja dollo! (Moja dollo!)
I niedollo…

Płacze pastuszek za jedna gąską,
bo gdzieś przepadła bez wieści.
Płacze za jedną, a ja nie będę,
toż tyle jeszcze jest gęsi!

Mariollo!
Mariollo! (Mariollo!) Moja dollo! (I niedollo!)
I niedollo…”

Musiało to wyglądać zabawnie… Ha, ha!
No i na zakończenie najwspanialsze i najdroższe dwa piwa na Grand-Place w Oslo (takie warszawskie Stare Miasto). Czekając na kolegę, który miał mnie zabrać do siebie do domu, usiadłem przed jedną z wielu restauracji na rynku i zamówiłem dwa piwa. Wtedy, po przeliczeniu wychodziło jakieś 40 zł za kufelek piwka, które tak na marginesie uwielbiam (moje najdroższe piwa w życiu!).

Styrkeprøven Trondheim był dla Ciebie inspiracją do zorganizowania podobnego maratonu w Polsce?
Tak, zdecydowanie. Zaraz po powrocie zacząłem myśleć o organizacji podobnej imprezy. Oczywiście nawet do głowy nie przyszło mi, że kiedykolwiek wystartuje w „mojej” imprezie tyle osób. Nie marzyłem nawet o kilkudziesięciu uczestnikach, chciałem po prostu zaproponować coś podobnego w Polsce. Miała to być impreza wyjątkowa i miała dać możliwość takim samym jak ja spróbowania swych sił na bardzo długim dystansie. Nie myślałem zupełnie o rywalizacji czysto sportowej.

A jak wspominasz tę pierwszą, zorganizowaną przez Ciebie rowerową imprezę?
Oj… [WiechoR się śmieje]. Rzuciłem pomysł w zaprzyjaźnionym sklepie rowerowym w Świnoujściu u Pani Mirelli Winiarskiej, dzięki czemu do startu zgłosił się jej mechanik i jego kolega, z tego co pamiętam – listonosz. Całą trasę dookoła Zalewu Szczecińskiego, 250 km, przejechałem tylko ja w czasie 12 godzin i 30 minut. Koledzy zrezygnowali w Szczecinie i do Świnoujścia wrócili samochodem. Druga impreza, w 2002 roku o mały włos nie skończyła się tragicznie. Znany „starym” uczestnikom imprezy w Świnoujściu lokalny dziennikarz sportowy, dziś już nieżyjący Paweł Dodek, wpadł pod TIR-a. Na szczęście nic poważnego się wówczas nie stało! Niestety, przeznaczenie „dopadło” Pawła kilka lat potem… Zginął, potrącony przez samochód, kiedy rowerem wracał z Międzyzdrojów do Świnoujścia, notabene z imprezy sportowej, którą miał potem opisać w prasie…

Skąd zrodził się pomysł, że można rozgrywać Puchar Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych?
W 2003 roku w maratonie w Świnoujściu wystartowało już ponad 90 uczestników. Między innymi Jurek Złotowski ze swoją grupą rowerzystów z Gorzowa Wielkopolskiego. Po imprezie, przy piwku Jurek postanowił jeszcze w tym samym roku zorganizować podobną imprezę w Gorzowie. Ktoś rzucił pomysł wliczenia wyników z obu imprez i nazwania tego cyklu Pucharem Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych. Kto pierwszy rzucił hasło PP? Nie umiem odpowiedzieć, nie pamiętam. Wtedy dla mnie i Jurka było to mało ważne. Najważniejsze było stworzenie dla wielu podobnych do nas pasjonatów okazji do sprawdzenia swoich możliwości.

Kiedyś wspominałeś, że wzorowałeś się na regulaminie Styrkeprøven Trondheim. Obecny regulamin bardzo odbiega od pierwotnych zapisów i idei maratonów szosowych?
Tak, w tej chwili obowiązuje inny regulamin w Norwegii, ale główne założenia pozostały niezmienione. Dystans 540 km, trasa, punkty kontrolno-żywieniowe co kilkadziesiąt km, podział uczestników ze względu na płeć, wiek oraz rodzaj rowerów. W Norwegii jest podział na rowery szosowe, MTB, do których zalicza się inne niż szosowe, oraz tandemy. Pamiętam jak w sekretariacie zawodów zapytano mnie o rodzaj roweru. Miałem trudności w wytłumaczeniu, ze mam rower trekkingowy. Osoba w sekretariacie zapytała się mnie czy kierownica jest prosta czy baranek. Jak jej odpowiedziałem, że prosta zaliczyła mnie do rowerów MTB, a nikt potem tego nie weryfikował. Bardzo chciałbym, aby taki podział pozostał w naszym cyklu. Mam nadzieję, że mimo nieuczestniczenia od kilku lat w „naszym” cyklu jako organizator ani uczestnik mogę nazywać ten cykl „naszym”? [WiechoR się śmieje].

Mnie, proszę, nie pytaj! [greten się śmieje] Komu polecałbyś udział w nadal organizowanym Styrkeprøven Trondheim?
Pierwsze nasze imprezy organizowaliśmy na dystansach 200-500 km, raz nawet w Świnoujściu był dystans 765 km. Przyznam się, że nigdy nie byłem zwolennikiem skracania długości tras poszczególnych imprez, ale pogodziłem się z decyzją większości. Kultową, jak dla mnie, imprezę w Norwegii polecam wszystkim tym, którzy chcą przeżyć fantastyczną przygodę, sprawdzić siebie na naprawdę długim dystansie. Oczywiście same chęci nie wystarczą. Każdy potencjalny uczestnik tej imprezy powinien się do niej przygotować i sprawdzić na długim dystansie, podczas 24-godzinnej jazdy rowerem. To naprawdę nie jest niedzielna wycieczka na dwóch kółkach, gdzieś za miasto.

Co konkretnie doradziłbyś tym, którzy porywają się na dystans 540 km?
Przygotować się kondycyjnie i psychicznie poprzez kilkumiesięczne treningi i starty w naszym cyklu.

Chciałbyś kiedyś jeszcze przejechać pół tysiąca kilometrów na rowerze?
Bardzo marzy mi się ponowne zmierzenie się z dystansem 540 km w Norwegii. Niestety sprawy rodzinne nie pozwalają mi nawet na dwudniowe wyjazdy z Ełku, gdzie aktualnie mieszkam, a co dopiero na wyjazd do Norwegii. Ponadto z uwagi na poważną kontuzję kolana musiałem powiesić rower na kołku, w garażu. Widzę jednak światełko w tunelu. Postanowiłem, że od 13 marca 2011 (lubię cyfrę 13) raz w tygodniu siadam na rower i przejeżdżam kilkadziesiąt kilometrów. Możliwe też, że uda mi się wziąć udział w „moim” maratonie w Świnoujściu. Impreza nosi imię nieodżałowanego Olka Czapnika, którego bardzo sobie ceniłem i szanowałem. Oczywiście start będę traktował z przymrużeniem oka. Niestety Czarek (mój następca w Świnoujściu) nie zgodził się na mój udział na króciusieńkim dystansie dla VIP-ów, więc wystartuję na najkrótszym dystansie dla wszystkich (na własnej piersi wyhodowałem tę żmiję!) [WiechoR się śmieje].

Też lubię tego żmija ze Świnoujścia. Dziękuję za rozmowę.

greten

Zdjęcie cywilne, ale sam WiechoR chciał… Mówiłam: 'wyślij mi zdjęcia, wyślij’.  A WiechoR: 'dobra, dobra’. I nie wysłał :)

Facebook