Tak się jeździ na kolarce
16 grudnia 2006Bordeaux-Paris 1904-1909
18 grudnia 2006Napisał: Piotr Ejsmont
Wszyscy pamiętamy M.A.Holbein jako przegranego z pierwszej edycji wyścigu Bordeaux-Paris. Warto jednak wspomnieć, że kolarz ten oprócz wspaniałej jazdy na rowerze był także świetnym biegaczem oraz pływakiem. Gdyby urodził się 100 lat później może byłby pierwszym mistrzem triathlonu. W 1892 roku działacze z Bordeaux otworzyli swój wyścig dla zawodowców. Na starcie zabrakło zatem angielskich „amatorów” .W tym i następnym roku „zające” podciągały swoich liderów , jadąc na tandemach .Skutkiem tego było szybsze tempo kolarzy. Najlepszy przejechał trasę o godzinę szybciej niż przedtem Mills. Zwycięzcą został Auguste Stephena, który tak naprawdę nazywał się Auguste Etienne. Swój przydomek przyjął z tego powodu, że pochodził ze Saint Etienne, a mieszkańców tego miasta zwykło się nazywać „Stephanois”, czyli jakby „Stefanek”.
Rok później na pojedynek „Stefanka” wezwał torowiec i sprinter Louis Cottereau (mistrz Francji w sprincie z 1890 roku). Nikt, ani tym bardziej Stephane nie brali go poważnie. To byłoby tak, jakby dzisiaj Tournant, czy Mulder chcieliby wygrać np Paris-Tours. Cottereau miał już kraksę na starcie i musiał gonić czołówkę .Kiedy już ją doszedł, w Tours zachciało mu się siusiu , zsiadł z roweru i poszedł w krzaki. Ale w tym czasie jego „zając’ doskonały Paul Medinger, sześciokrotny mistrz Francji na torze, nie zauważył braku swojego pupila i pognał dalej za prowadzącym „Stefankiem” .Potem zreflektował się i zawrócił, szukając w ciemności nocy Cottereau. Wreszcie go odnalazł. W dramatycznej pogoni doprowadził z powrotem do „Stefanka” .Odtąd Cottereau jechał jak cień za swoim rywalem. Stephane zresztą zbytnio się tym nie przejmował. Blado-sinego na twarzy rywala dowiózł ze sobą aż do Paryża. Trzeba wspomnieć, że od tego roku wyścigowi towarzyszyło niesamowite zainteresowanie . Tłumy ludzi zebrały się na starcie , wielu wyległo na trasę przejazdu kolarzy, a teraz w Paryżu było ich tak dużo, że kolarze z trudem przeciskali się do przodu. W końcówce Cottereau, jak rasowy sprinter bez trudu ograł rywala. Zdumienie było ogromne : jak sprinter mógł wygrać w maratonie z szosowcami ? Okazało się, że przygotował się on do wyścigu bardzo sumiennie i ciekawie. Każdego dnia kręcił się po dróżkach parku w Dijon, gdzie mieszkał. Zaczynał trening , mając w lewej kieszeni swojej koszulki pewną ilość ziaren fasoli. które przerzucał po jednym ziarnku do drugiej kieszeni po przejechaniu każdej rundy liczącej1600m.Trwało to około 6 godzin.
W 1894 roku wyścig wygrał Francuz Lucien Lesna. Wprawdzie urodził się w Szwajcarii, to rodziców miał Francuzów i uważał się zawsze za Francuza. Nauczył się jeździć na rowerze dopiero w wieku 25 lat , ale tak mu się to spodobało, że został kolarzem. Mając 31 lat po raz pierwszy wygrał Bordeaux-Paris, chociaż publiczność uznała za moralnego zwycięzcę drugiego na mecie Anglika Charlesa Lucasa, który długą część dystansu jechał sam, pozbawiony opieki swoich „podciągaczy”. Na piątym miejscu uplasował się Paul Guignard, późniejszy łowca rekordów szybkości na torze w jeździe za motorami. W tej dyscyplinie Guignard był raz mistrzem świata, po cztery razy mistrzem Francji i Europy. Był pierwszym, który jadąc za motorem przejechał na torze 100 km w czasie krótszym niż jedna godzina. Na torze dorobił się fortuny, ale ja roztrwonił. Zmarł będąc biednym człowiekiem. Na torze zarabiało się wtedy wielkie pieniądze, więc także Lesna porzucił wyścigi szosowe i przez kolejne lata zarabiał, startując na torach w Ameryce i w Australii. W 1901 roku wrócił na szosę i to w bardzo udany sposób : znowu wygrał Bordeaux-Paris , a do tego triumfował również w Paris-Roubaix w tym i następnym roku. W 1902 roku wygrał też wyścig z Marsylii do Paryża. Był to moment, który natchnął Henri Desgrange do stworzenia Tour de France. Lesna bardzo lubił motory i potem poświęcił się wyścigom na motorach. Startował m.in w wyścigu z Madrytu do Paryża. Jego pasja zgubiła go. W 1932 roku zmarł na skutek obrażeń odniesionych w wypadku motocyklowym.
W 1895 roku wyścig rozegrano w trzech kategoriach: amatorów, oraz zawodowców podzielonych na szosowców i sprinterów. Kolarze jechali za prowadzeniem tandemów i triplettów /rowerów trójosobowych/. Wśród zawodowców najlepszy był Duńczyk Charles Meyer przed Jean Marie Corre, ale najlepszy czas uzyskał niespodziewanie austriacki amator Franz Gerger. Meyer był od niego o półtora godziny gorszy. Gerger był pierwszym wielkim kolarzem Austrii. W tym samym roku zajął drugie miejsce w jeszcze dłuższym maratonie z Petersburga do Moskwy na dystansie 700 km. W 1894 roku dokonał wyczynu , przejeżdżając trasę z rodzinnego Grazu do Paryża / 1500 km/ w czasie 5 dni i 13 godzin .Dwa lata później zajął trzecie miejsce w mistrzostwach świata , w wyścigu długodystansowym na torze. Tak naprawdę był rodzonym Węgrem i miał na imię Ferenc. Tymczasem Meyer postanowił zarobić pieniądze w trochę cyrkowy sposób. We Francji doszło do pojedynku jego z synem słynnego kowboja amerykańskiego Buffalo-Billa. Tyle, że kapitan William Cody junior dosiadał rumaki, zmieniając je co pewien czas. W 12 godzinnym wyścigu Cody przegalopował 349 km, a Meyer przepedałował 332 km. Codywzywał na pojedynek jeszcze kilku znanych kolarzy. Walczył z nimi w Budapeszcie i Paryżu, aż znalazł pogromcę w Niemcu Fischerze.
Dramatyczny przebieg miał wyścig w 1896 roku. Z Anglii przyjechał na niego Arthur Linton. W lipcu tego roku jego brat Tom pobił rekord świata w jeździe jednogodzinnej za prowadzeniem triplettów i quadruplettów /rowerów czteroosobowych/ Na londyńskim torze Catford przejechał 49,893 km. Starszy od niego Arthur był już 4-ty w Paris-Roubaix i był teraz jednym z faworytów wyścigu. Rozpoczął bardzo ostro ten wyścig. Pognał do przodu swoje zające. Pierwsze 100 km przejechał w czasie 2 godz 50 min. Tylko Fischer utrzymał się za nim, ale na 190 km Niemiec wpadł na goniącego go psa , wywrócił się i nie zdołał już dojść do uciekającego Anglika. W Poitiers Linton prowadził z przewagą 16 min. nad Francuzem Gaston Rivierre. W nocy Rivierre doszedł rywala i zostawił go w tyle. W Orleanie Linton miał już 20 min straty do Francuza. Był strasznie wyczerpany. Doradzano mu, by przestał się męczyć i wycofał się z wyścigu. Ale stal się cud. W Anglika wstąpiły nowe siły. Zaczął powoli odrabiać stratę.. Na zjeździe z Suresenes zaskoczony Rivierre zobaczył , że Linton go wyprzedza.. Tłumy zebrane w Paryżu na welodromie w pobliżu rzeki Seine z radością oczekiwały na przyjazd Francuza, a tymczasem jako pierwszy pojawił się, jadący w niebieskiej koszulce, wynędzniały, umorusany w błocie i krwi Linton. To było kompletne zaskoczenie. Podobno nawet dla menedżera Anglika, którym był były biegacz, wysoki Choppy Warburton.
– W Orleanie widziałem tego człowieka umierającego, a tutaj wrócił dożycia i jeszcze wygrywa. -ocenił wyczyn swojego zawodnika.
Linton wygrał z rewelacyjnym czasem 21 godz.17 min. i 18 sek Rivierre przyjechał ze strata 1,02 min., ale po drodze zmylił trasę i wspaniałomyślni sędziowie postanowili obu gladiatorów kolarskich sklasyfikować na pierwszym miejscu wspólnie. Dwa miesiące później , po powrocie do swojego kraju Arthur, nie mogąc dojść do siebie po trudach wyścigu zmarł z wyczerpania. Miał 26 lat. Początkowo mówiono, że przyczyną jego śmierci był dur brzuszny, ale potem ujawniono, że podczas wyścigu Linton musiał wypić jakąś cudowną, wzmacniającą miksturę. Podkreślono tutaj rolę Warburtona, który był jakby prekursorem zasad treningu kolarskiego. Jeszcze w latach 30-tych z jego podręcznika korzystał m.in. francuski mistrz Antonin Magne. Ale były też ciemne strony Warburtona. Pod jego opieką znajdował się także Jimmy Michael. Ten malutki wzrostem kolarz miał w sobie tyle sił, że gromił wszystkich w wyścigach za motorami i w tej dyscyplinie zdobył tytuł mistrza świata w 1895 roku. Miał wtedy zaledwie 18 lat. Okrzyknięto go cudownym dzieckiem. Do 1899 roku gromił wszystkich uznanych przeciwników w wyścigach za prowadzeniem motorów. Bił rekordy szybkości. Rocznie zarabiał około 200 000 franków francuskich, co było ogromną kwotą. Ale podczas wyścigu w Barden nazwanego „meczem łańcuchów” ponieważ był organizowany przez producentów łańcuchów rowerowych, doszło do skandalu. Mały Walijczyk był znowu w drodze do zwycięstwa, kiedy Warburton podał mu jakąś miksturę. Po jej wypiciu kolarza ścięło z nóg i chory musiał opuścić tor. Wreszcie zaczęto głośno mówić, o tym , co praktykował Warburton w stosunku do swoich kolarzy. Od uczestników morderczych sześciodniówek rozgrywanych w USA podpatrzył on stosowane pierwsze środki dopingowe. Cudowny napój nazywano „amerykańską kawą”. Mówiono, że po jej wypiciu zwykły koń roboczy przekształcał się w wyścigowego ogiera. Z czasem dla wzmocnienia efektu zaczęto do kawy dodawać nitroglicerynę. To była już prawdziwa mieszanka wybuchowa i stąd chyba przyjęło się, szczególnie we Włoszech, że środki dopingowe nazywano „bombami”, albo bardziej pieszczotliwie „bombkami”. Warburton komponował swoje mikstury z dala od ciekawskich oczu. Mówiono, że aplikuje swoim podopiecznym budyń z czekolady i kokainy. W użyciu były tez nasiona koli /zawierające bardzo dużo kofeiny /, a także takie trucizny jak arszenik i strychnina. Złe proporcje mogły doprowadzić do śmierci zawodnika. Tłumaczyło to zgon Lintona. Warbutron został dożywotnio zdyskwalifikowany. Nie mógł już mieć nic wspólnego z kolarstwem. Ujęli się za nim jego zawodnicy, ale Międzynarodowa Unia Kolarska wszystkich ich zawiesiła w prawach zawodników. Była to zatem pierwsza w historii kolarstwa wpadka dopingowa i pierwsza śmiertelna ofiara dopingu, jaką stał się Linton.
Okazało się ,że nie tylko Linton sięgał po sztuczne wspomaganie. Zwycięzca z 1893 roku Cottereau przyznał ,że paryski aptekarz Grenet przygotował mu przed wyścigiem specjalną miksturę, którą spożywało się co 4-5 godzin. Była to tzw. herbatka paragwajska, stymulujący napój używany przez Indian. A zatem Cottereau wygrał wyścig nie tylko dzięki treningowi z fasolą, ale też dzięki herbatce , która potrafiła ożywić umarlaków.
I czym się tamte czasy różnią od obecnych?
Zawieszony Michael wykorzystał swój wzrost. Został jockeyem, ale był też właścicielem swojej stajni. Stać go było na to. Do czasu. Końskie zawody bardzo uszczupliły jego fortunę i Walijczyk wrócił po roku banicji na tory kolarskie. Od razu, w 1902 roku pobił rekord świata w jeździe jednogodzinnej /75,273 km/.Rok później miał ciężką kraksę podczas zawodów w Berlinie . Od tego czasu miewał silne bóle głowy. W 1904 roku podczas rejsu parowcem „Savoie” z Europy do Ameryki doznał dziwnego delirium i zmarł, mając zaledwie 27 lat.
Źródło: