Puchar Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych 2024 | Puchar Polski Maratończyków w Jeździe Indywidualnej na Czas 2024 | Puchar Polski w Maratonie GRAVEL 2024

Rewal
20-21.04.2024

Gryfice
25-26.05.2024

Radowo Małe
22-23.06.2024

Płoty
20-21.07.2024

Choszczno
08.09.2024

Pniewy
21-22.09.2024
Oznakowane przełęcze i 'czasówka' podczas Liczyrzepy
1 sierpnia 2012
Zapisy na maraton w Łobzie
6 sierpnia 2012
Oznakowane przełęcze i 'czasówka' podczas Liczyrzepy
1 sierpnia 2012
Zapisy na maraton w Łobzie
6 sierpnia 2012

Ciąg dalszy opowieści Marka o rowerowej wyprawie dookoła Polski

11 lipiec 2012r.
Nazwa VII Kowalówka – Żłobek
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-11 04:06
Dystans 180.22 km
Czas trwania 10g:13m:44s
Średnia prędkość 17.6 km/h
Kalorie 7558 kcal
Wysokość 211 m / 571 m
Przewyższenie 1145 m  / 962 m 

Wstajemy ok.3 – zupka i wyjazd. Wczoraj umawialiśmy się telefonicznie na spotkanie w Jarosławiu u kolegi Roberta Kozdrowickiego żeby usunąć awarię w rowerze Romka. Na ok. 10 km przed miastem dzwonimy z prośba czy Robert nie mógłby wyjechać nam naprzeciw. Po zgodzie spotykamy się na stacji paliwowej przed samym Jarosławiem i po 10 minutach jest już wszystko ok.

Dziękujemy serdecznie za pomoc a na nasze pytanie ile płacimy Robert bardzo się zdenerwował. Pomoc dla nas takich rowerowych wariatów to przyjemność życzył nam powodzenia i pojechał. My nie tracąc czasu również jedziemy dalej.

Przed Przemyślem zatrzymujemy się na śniadanko wiedząc, że za miastem czeka nas pierwszy poważny górski sprawdzian. Pamiętam z poprzednich maratonów, że podjazd ten nie jest łatwy. Przy wysokiej temperaturze pokonujemy go w miarę spokojnie, później ładna droga w kierunku na Krościenko i tam rozglądamy się za jedzonkiem. Zatrzymujemy się w barze przy drodze gdzie spotykamy małżeństwo rowerzystów ze Szczecina. Pogadaliśmy troszkę, okazało się że są gośćmi Krzysia Plamowskiego którego za ich pośrednictwem pozdrowiłem, zjedliśmy i pojechaliśmy dalej.

W Ustrzykach Dolnych troszeczkę popadało, ale że to było bardzo gorąco, więc był to deszczyk przyjemny. Jedziemy bardzo zmęczeni i po kilkunastu km widzimy czarne chmury gdzieś nad Ustrzykami Górnymi. W pewnym momencie widzimy zajazd i decydujemy się na przerwanie jazdy- powód? Po pierwsze perspektywa deszczu i burzy, po drugie ogromne zmęczenie. I ta decyzja w naszym odczuciu była bardzo słuszna. Przez ostatnie dni spaliśmy bardzo krótko i jednak po takim wysiłku organizm nie został w pełni zregenerowany. To już był ostatni dzwonek… nie wiedzieliśmy, co nas jeszcze czeka, ale po przejechaniu następnych etapów zgodnie z Romkiem stwierdziliśmy, że to była kluczowa decyzja w czasie maratonu. Po załatwieniu formalności i po zjedzeniu obiadu oraz załatwieniu posiłku na rano obydwoje już ok. 16 zasypiamy i z małą przerwą śpimy do 3 rano.

12 lipiec 2012r.
Nazwa VIII Żłobek – Gorlice
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-12 04:14
Dystans 210.22 km
Czas trwania 12g:09m:04s
Średnia prędkość 17.3 km/h
Kalorie 8814 kcal
Wysokość 369 m / 906 m
Przewyższenie 1595 m  / 1836 m 

Wyjeżdżamy przy dosyć niskiej temperaturze jak na poprzednie dni, dojeżdżamy do Ustrzyk Górnych i do Wołosate. W drodze powrotnej zaczyna padać i pada dosyć mocno aż Cisnej, a my nie wiemy, że deszcz już nam będzie towarzyszył do samego końca maratonu. Po drodze w Komańczy chcemy coś zjeść, ale z racji tego, że to wczesna pora pozostaje nam tylko sklep spożywczy i bułki ze śmietaną. Dojeżdżamy do Dukli gdzie zaczyna świecić słońce i zatrzymujemy się na ciepły posiłek. Korzystając z okazji suszymy kurtki i koszulki i jedziemy dalej już w dobrej pogodzie.

Do samych Gorlic gdzie mamy nocleg jest już ciepło i na miejscu jesteśmy dosyć wcześnie. Prysznic, jedzenie i tu również kładziemy się wcześnie spać. Oj potrzebne są te godziny odpoczynku.

13lipiec 2012r.
Nazwa IX Gorlice – Ząb
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-13 04:04
Dystans 210.92 km
Czas trwania 11g:59m:40s
Średnia prędkość 17.6 km/h
Max prędkość 57.5 km/h
Kalorie 8845 kcal
Wysokość 318 m / 1069 m
Przewyższenie 1830 m  / 1111 m 

Z Gorlic wyjeżdżamy jak zwykle ok.4. jedziemy w bezdeszczowej pogodzie w kierunku na Grybów, Krynice Zdrój, Muszynę , Stary Sącz i Krościenko nad Dunajcem i dopiero tam zaczyna się długi podjazd. Pamiętam z poprzednich maratonów, że póżniej już będą takie długie hopki, ale tu była niespodzianka, przed Maniowami był objazd i tam jedyny raz w czasie tegorocznego maratonu zmuszony byłem zejść z roweru. Na tym długim podjeżdzie Romek odjechał wiec do Nowego Targu jechałem sam.

Na wspomnianym objeżdzie, zaraz po skręcie w prawo zobaczyłem ściankę, że zrobiło mi się słabo, ale cóż mówię sobie- podjadę. Podjazd był krótki acz treściwy na moim liczniku zauważyłem 18%, ale chyba było wiecej. Podjechałem, ale tuż za następnym zakrętem była powtórka już 10% i tam już nie miałem siły. I tu muszę coś napisać dla tych, co uważają, że cóż tam taki podjazd. Wyobrażcie sobie taki podjazd na rowerze szosowym z dodatkowym bagażem 15kg.

Tak tak, ważyliśmy z Romkiem nasze rowery z całym wyposażeniem – 25kg. Spróbujcie – życzę powodzenia.

W Nowym Targu zatrzymujemy się w skepie rowerowym gdzie kupuje dętkę a sprzedawca fachowiec komentując moją posturę nie wierzy w nasz przejazd Dookoła Polski. Jadąc dalej pytamy się przechodnia o drogę, a tu wyskakuje z warsztatu „tubylec” i krzycząc do nas i częstując nas nalewką, namawia nas byśmy zostali. Wiedząc o góralskiej gościnności i nie chcąc obrazić kolegi delikatnie smakujemy trunku i słysząc namawiające do zostania głosy szybko odjeżdżamy. Na zakopiance duży ruch, to przecież dzień przed Tour de Pologne, pada deszcz, jest zimno.

W Poroninie skręcamy i mamy dosyć długi podjazd do samego Zębu, do naszego noclegu. Po przyjeżdzie na miejsce moja znajoma z ubiegłorocznego maratonu Ania Styrczula jak nas zobaczyła krotko i na temat oznajmiła – wszystkie rzeczy mamy przynieść do prania my po kąpieli schodzimy na obiad. Tak zrobiliśmy, Ania poczęstowała nas gorącą zupką i później Romek dostał „pierogi ruskie” ja natomiast pierogi z jagodami. Po posiłku był czas na chwile rozmowy przy pysznej herbacie z „czymś” na rozgrzanie. Ania była bardzo zadowolona, że może nas gościć, a na pytanie o zapłatę stanowczo odmówiła. Byliśmy mile zaskoczeni, przecież i nocleg i jedzenie i wszystko wyprane wysuszone.

Bardzo polecamy rowerzystom i nie tylko – jeśli ktoś wybiera się do Zakopanego pobyt u Ani – miło przytulnie i cudownie dobre jedzonko- http://www.zol.pl/noclegi…d=1116&foto=tak
Tu również idziemy wcześnie spać.

14 lipiec 2012r.
Nazwa X Ząb – Istebna
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-14 04:20
Dystans 200.72 km
Czas trwania 11g:19m:56s
Średnia prędkość 17.7 km/h
Max prędkość 56.3 km/h
Kalorie 8418 kcal
Wysokość 378 m / 1175 m
Przewyższenie 559 m  / 1224 m 

Wstajemy jak co dzień wcześnie rano, jemy zupkę i wyjeżdżamy. Na początek kawałek drogi pod górkę na szczyt Gubałówki a później zjazd do Zakopanego. Jest bardzo zimno, ok. 6 stopni i z Zakopanego do Czarnego Dunajca jedziemy w ekspresowym tempie /ponad 40km/godz./, tam kierujemy się na Zawoję i czeka nas podjazd na przełęcz Krowiarki. Póżniej już przepiękny zjazd do samego Makowa Podhalańskiego.

W Suchej Beskidzkiej na stacji CPN chwila przerwy na posiłek, fajnie świeci słoneczko więc jest miło, ale po chwili trzeba już jechać. Droga do Żywca mija szybko, ale tam przy jeziorze Żywieckim strasznie mocny wiatr. Zatrzymujemy się w Żywcu na kurczaka z rożna, który nam się marzył już od paru dni. Później Szczyrk i Przełęcz Salmopolska. Troszkę się napracowaliśmy na tym podjeżdzie, ale zaraz zjazd do Wisły i tam jedziemy na Pałacyk Prezydencki i podjazd pod Kubalonkę, oj było co robić.

Potem już Istebna i nocleg. Po godzince zaczyna padać, więc nam się udało- zdążyliśmy przed deszczem. Teraz już co dzień mamy więcej czasu na odpoczynek i sen i dobrze bo to już przecież 10 dni jazdy.

15 lipiec 2012r.
Nazwa XI Istebna – Nysa
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-15 04:13
Dystans 225.38 km
Czas trwania 12g:04m:32s
Średnia prędkość 18.7 km/h
Max prędkość 58.0 km/h
Kalorie 9438 kcal
Wysokość 221 m / 803 m
Przewyższenie 1140 m  / 1556 m 

Dzisiaj już wstajemy pół godziny póżniej stwierdzając, że jest troszkę za ciemno wyjeżdżać o 4 rano. Ubieramy się lekko mając na uwadze na dzień dobry podjazd pod Kubalonkę. Na szczycie jesteśmy totalnie mokrzy wiec od razu się przebieramy- przecież zaraz zjazd do Wisły i póżniej już nie ma takich dużych podjazdów. Przebrani w suche rzeczy jedziemy dalej, Wisła, Cieszyn, Jastrzębie Zdrój gdzie zatrzymujemy się na stacji CPN żeby coś zjeść, świeci już słoneczko, więc suszymy też troszkę nasze rzeczy. Pożniej Wodzisław Śląski, omijamy Racibórz jadąc bliżej granicy i w Pietrowicach przy super pogodzie i zatrzymujemy się na jedzonko, a że to jest niedziela, więc pozostaje nam sklep spożywczy, bagietka i śmietana a na deser karmi.

Po takim posileniu jedziemy dalej – Kietrz, Głubczyce, Prudnik i Głuchołazy. Jadąc w kierunku na Nysę widzimy z daleka spora grupę kolarzy… Okazuje się, że to Rój Szerszeni z Trzebnicy na czele z Żoną Romka Basią i Ojcem Dyrektorem Zenonem.. Jaki to miły widok, spotkanie z tyloma „bzykaczami”.

Oczywiście Szerszenie chcieli zrobić nam niespodziankę i paroma samochodami przyjechali do Nysy a dalej już rowerami wyjechali nam naprzeciw. Fajnie tak było jechać w grupie znajomych, rozmawiać, śmiać się. Zrobiliśmy sobie sporo fotek na pamiątkę, a po przyjeździe na miejsce naszego noclegu następna niespodzianka – siostra Basi – Jadwiga wraz z mężem Joachimem przyjechali również zobaczyć się z Romkiem i uraczyli nas przepysznym obiadem – oj czego tam nie było.. rosołek, kluseczki ślaskie, schabowy, kapustka, fasolka.. Pychota. Wciągnęliśmy to z Romkiem błyskawicznie. Później jeszcze troszkę rozmów i już się żegnaliśmy.

Po odjeżdzie Szerszeni patrząc na pogodę na ICM nie miałem dobrych wiadomości a wręcz zapowiadało się fatalnie. Idziemy spać, trzeba odpocząć przed jak to uważałem najtrudniejszym etapem w całym maratonie.

16lipiec 2012r.
Nazwa XII Nysa – Radków
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-16 05:06
Dystans 171.84 km
Czas trwania 11g:14m:07s
Średnia prędkość 15.6 km/h
Max prędkość 60.4 km/h
Kalorie 7156 kcal
Wysokość 240 m / 948 m
Przewyższenie 1567 m  / 1933 m 

Dzisiaj po przebudzeniu o 3 rano pada deszcz. Szykuje zupki wstaje Roman i decydujemy się na późniejszy wyjazd, bo jest jednak za ciemno. O 5 przestaje padać, więc jedziemy. Dojeżdżamy do Paczkowa i zaczyna padać, wiec już w Złotym Stoku jesteśmy zmoczeni. Od Złotego Stoku w kierunku na Lądek Zdrój mamy podjazd o paskudnej nawierzchni. Przed zjazdem przebieram się w suche rzeczy, ale to tylko chwilowa przyjemność.. po niedługim czasie jestem mokry.

Po dojeżdzie do Stronia Śląskiego chcemy coś zjeść, wczesna pora, więc pozostaje nam sklep. Jednak wcześniej zajeżdżamy na stację CPN na gorącą kawę. Tam okazuje się, że u Romka jest lużny blok w bucie – odkręciła się i wypadła jedna śrubka mocująca. Jakie było szczęście, że własnie tu na stacji paliw – Pani poinformowała nas że obok jest sklep, który już jest otwarty i tam praktycznie jest wszystko. Zajeżdżamy i faktycznie- znaleźli tam śrubkę z takim gwintem i naprawiliśmy usterkę.

Pózniej jedziemy do biedronki na standardowe jedzonko – bagietka ze śmietaną i wdrapujemy się powoli na Czarną Górę. Oj było co jechać było… w pewnych momentach widziałem 15%.Całe szczęście, że już przestało padać. Na zjeżdzie łapie „gumę” i w Idzikowie naprawiam usterką z kłopotami, bo rozlatuje mi się pompka, całe szczęście, że mam redukcję i po zatrzymaniu uprzejmego kierowcę pompuje koło samochodowym kompresorkiem. Jadąc dalej do Bystrzycy Kłodzkiej widzimy czarne chmury w kierunku południowym. Decyzja wspólna- nie jedziemy na Zieleniec tylko kierujemy się na Polanicę. Decyzja słuszna, bo dalej z perspektywy czasu uważam, że własnie w kotlinie moglibyśmy mieć ogromne kłopoty zdrowotne.

W Bystrzycy w sklepie rowerowym kupuje nową pompkę i dętkę, jemy kebaba i jedziemy dalej. Z Polanicy jedziemy do Szczytnej i do Kudowy Zdrój. Na podjeżdzie za Dusznikami zaczyna padać a już na zjeżdzie leje jak z cebra, totalna ulewa i zamiast odpocząć na zjeżdzie, my się męczymy, zimno ok.10stopni. W samej Kudowie też jeszcze pada, ale na podjeżdzie na Szczeliniec już tylko kropi i jest zmino. Rozgrzewamy się na tym sporym podjeżdzie i w Karłowie zatrzymujemy się żeby coś poradzić na nasze mokre ubrania. Perspektywa zjazdu w zimnie i mokrych ubraniach nie jest miła.

Jemy placki ziemniaczane i radzimy co robić. Ubieramy się w coś, co jest najmniej mokre i jedziemy. W Radkowie świeci słońce i jest dużo cieplej. Zajeżdżamy na nocleg w Ratnie Dolnym i szybko wywieszamy nasze rzeczy do wysuszenia. Na słoneczku i wietrze kolarskie rzeczy schną szybko, najgorzej buty, ale gospodarz widząc nas totalnie zmoczonych rozpala w centralnym i mamy „bajkę” Naprawdę ten etap dał nam się mocno we znaki najgorzej jest z zimnem i deszczem. Patrząc na pogodę na następny dzień odechciewa nam się jazdy. Idziemy spać z nadzieją, że coś się zmieni na dobre.

17 lipiec 2012r.
Nazwa XIII Radków – Gryfów Śląski
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-17 10:10
Dystans 170.36 km
Czas trwania 8g:35m:24s
Średnia prędkość 19.8 km/h
Max prędkość 49.2 km/h
Kalorie 7122 kcal
Wysokość 355 m / 771 m
Przewyższenie 778 m  / 770 m 

Wstajemy o 4 z perspektywa wyjazdu o 5 rano. Jak zwykle śniadanko – zupka z makaronem i ubrani chcemy już wychodzić, a tu jak się rozpada – leje i nie widać że może przestać. Decydujemy się na przeczekanie. Mam włączony internet i obserwuje pogodę, prognoza na mniejszy opad na ok. godzinę 11. Po wspólnej naradzie decydujemy się, że wyjedziemy nie wcześniej jak o 10. Już wiemy, że musimy odpuścić dojazd do Bogatyni, wiec dzwonię do Burmistrza Gryfowa Ślaskiego u którego na poprzednich maratonach zjawialiśmy się w odwiedzinach. Proszę o rezerwację noclegu w Gryfowie i po chwili mamy już załatwioną sprawę.

Wyjeżdżamy po 10 przy lekko padającym deszczu, ale jak mielibyśmy czekać jak przestanie to chyba byśmy nie wyjechali. Przez cała drogę pada i jest zimno, nie jest to przyjemne, no ale cóż… Z Kamiennej Góry jedziemy do Kowar i na podjeżdzie się troszkę rozgrzewamy ale już na zjeżdzie jest zimnawo i w Kowarach zatrzymujemy się na stacji paliwowej na gorącą kawę. Pózniej już aż do Gryfowa nie mamy zamiaru się zatrzymywać, ale jak zbliżamy się do miasta widzimy czarne chmury, i na parę km przed dosłownie w ostatniej chwili chowamy się przed dużą ulewą.

Czekamy ok. pół godziny i widzimy jak wychodzi słoneczko i przestaje padać wiec ruszamy dalej. Nocleg zarezerwowany przez Burmistrza Gryfowa pierwsza klasa, pani wzięła nam mokre rzeczy do suszenia a my po zjedzeniu wyśmienitego obiadu idziemy odpoczywać. Jeszcze tylko trzy dni i to w nie tak trudnych terenach. Oby tylko nie padało. Zmęczeni i najedzeni idziemy wcześnie spać.

18lipiec 2012r.
Nazwa XIV Gryfów Śl – Sarbinowo
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-18 04:54
Dystans 299.94 km
Czas trwania 13g:26m:50s
Średnia prędkość 22.3 km/h
Max prędkość 54.8 km/h
Kalorie 13008 kcal
Wysokość 23 m / 390 m
Przewyższenie 1243 m  / 1528 m 

Wstajemy o 4 , idziemy na normalne śniadanie do restauracji, i przed 5 wyjeżdżamy. Z początku nie pada, ale później już coś tam nas moczy. Tempo mamy dobre wiec nie jest żle. Byłoby jeszcze lepiej, ale planując trasę jak najbliżej granic nie zwracamy uwagi na nawierzchnie dróg, a tu na zachodzie kostka brukowa na drogach nawet wojewódzkich zdarza się bardzo często.

I takich „niespodzianek” na tym etapie mieliśmy sporo. Po przejechanych już tylu km naprawdę dla naszych „czterech liter” nie jest to miła niespodzianka. A na dodatek mokro wiec trzeba uważać żeby się nie „wysypać”. Jednak na jednym z przejazdów kolejowych przednie koło Romka wpada w poślizg i Romek zalicza „szlifa”. Ja jechałem chwile przed, wiec Romek dzwoni do mnie a ja szybko się cofam.

Widzę krew na czole, ale znając Romka, jako „twardziaka” patrzę się szybko na rower czy aby coś się nie stało. Po wstępnych oględzinach jest ok. uff… jest dobrze. Rower po lekkich naprawach jest zdolny do jazdy. A Romek? Romek ma „limo” jak byśmy się pobili – ha ha ha, ale z uśmiechem jedziemy dalej. Ok.godziny 10 zatrzymujemy się na jakieś jedzenie i dalej w drogę.

Chcieliśmy być szybciej na miejscu noclegu, ale i 300km, i ten bruk, który nas spowalnia i w perspektywie przeprawa promowa – wiec jednak trzeba się mocno sprężać by być jak najwcześniej. Cały czas pada raz mocniej raz słabiej ale pada. Za Gubinem jedziemy na przeprawę promową w Połęcku. Udaje nam się przeprawić od razu i dalej aż do drogi na Słubice mamy na zmianę bruk i asfalt. W Cybince w barze gdzie jest ciepło zatrzymujemy się na kebaba. Tu odpoczywamy ok. 45 minut, ciepło – nasze stroje troszkę przeschły, ale w butach dalej woda.

Póżniej już Słubice, Kostrzyń i Sarbinowo gdzie w motelu na stacji paliwowej mamy nocleg. Jeszcze tylko kawałek do sklepu, zakupy i już pod dachem. 13 godzin jazdy w mokrych butach to żadna przyjemność. Ale o dziwo wchodzimy do pokoju a na zewnątrz zaczyna świecić słońce i mając duży Tars, szybko wywieszamy nasze rzeczy by wyschły. Stroje kolarskie na słońcu i przy wietrze schną szybko, najgorzej buty, może jak by to słoneczko świeciło dłużej, ale gdzież tam, zaraz się zachmurzyło i lunęło i przy tak padającym ciągle deszczu zasypiamy nie myśląc nawet czy będzie rano padać.

19lipiec 2012r.
Nazwa XV Sarbinowo – N.Warpno
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-19 04:33
Dystans 209.79 km
Czas trwania 10g:29m:51s
Średnia prędkość 20.0 km/h
Max prędkość 46.2 km/h
Kalorie 8769 kcal
Wysokość -5 m / 121 m
Przewyższenie 765 m  / 826 m 

Budzę się ok.3 i widzę, że nie pada więc już humor mi się poprawił.Szykuję zupki z makaronem i budzę Romka. O 4:30 wyjeżdżamy – Mieszkowice, Siekierki, Cedynia a w Chojnie zatrzymujemy się przy sklepie i przy padającym deszczu jemy bagietkę ze śmietaną. Ruszamy dalej i po chwili jednak przestaje, ale jesteśmy zmoczeni. Dalej zaczyna się rozpogadzać i nie jest żle.

Parę km przed Gryfinem widzimy znajoma postać – Witek Buczyński, który wcześniej zorganizował nam przejazd remontowanym mostem w Gryfinie na drugą stronę Odry co umożliwiło nam ominiecie zatłoczonych dróg dojazdowych do Szczecina. Po powitaniu widzimy, że Witek nie jest zdrowy ale to przecież twardziel i odpowiednio ubrany oznajmia nam że nas przeprowadzi przez nie znane nam tereny przygraniczne.

W Gryfinie zatrzymujemy się na posiłek – paszteciki z barszczem i po chwili ruszamy we trójkę dalej. Fajnie się jedzie a czas i droga szybko mija przy rozmowach. Jednak sielanka nie trwa długo, widzimy chmury i w pewnym momencie już pada a po chwili już na nas nie ma suchego miejsca. Jedziemy jednak dalej i Witek zaprasza nas do „apteki” w Bartoszewie, gdzie robimy sobie dłuższą chwilkę przerwy zażywając „antybiotyki” w płynie i jedząc pyszny jabłecznik.

Po lekkim „podleczeniu” naszych organizmów jedziemy dalej a Witek doprowadza nas do Dobieszczyna, gdzie pokazuje nam jak jechać i po podziękowaniach jedziemy dalej, przez lasy w kierunku na Nowe Warpno. Witek uprzedzał nas, że droga będzie dziurawa jak ser szwajcarski i tak jest więc musimy jechać ostrożnie. Widzimy tez jak zbierają się ciemne chmury i martwimy się czy zdążymy przed ulewą a tym samym zmoczymy się jeszcze bardziej. Jednak stojąc przed gospodarstwem agroturystycznym dopiero zaczyna lać, i wychodzi na to że zdążyliśmy w ostatniej chwili.

Gospodarz jak nas zobaczył sam wystawił „olejaka” żebyśmy mogli coś niecoś wysuszyć, ale po chwili rozpalił w centralnym i mogliśmy wszystkie mokre rzeczy wysuszyć. Po zjedzeniu obiadu zaczęliśmy obmyślać plan przejazdu ostatniego etapu. Najważniejsze to przejazd przez Szczecin – tego nie unikniemy. Witek przekazał nam swój plan najlepszego przejazdu a ja analizując zdecydowałem się jednak jechać drogą, która znam. Witek na pewno chciał dla nas jak najlepiej, ale ja w tych terenach które Witek proponował byłbym po raz pierwszy więc wolałem jechać po drodze która dobrze znam. Zjedliśmy jeszcze kolacje i spanko. Jutro już w domku.

20 lipiec 2012r.
OSTATNI DZIEŃ
Nazwa XVI N.Warpno – Gryfice
Dyscyplina Kolarstwo
Start 2012-07-20 04:22
Dystans 258.30 km
Czas trwania 13g:48m:05s
Średnia prędkość 18.7 km/h
Max prędkość 49.6 km/h
Kalorie 10816 kcal
Wysokość 12 m / 142 m
Przewyższenie 1019 m  / 1011 m 

Wstajemy wcześniej żeby przez Szczecin przejechać jeszcze przed szczytem. Jednak widzimy jak pada wiec troszkę odwlekamy wyjazd. Rzeczy i buty suche i mamy się pchać w deszcz? I to dobra decyzja, bo zaraz po czwartej przestaje padać. Droga mokra, więc buty i tak są po godzinie mokre, ale cóż takie życie. Trzebież, Police i Szczecin przejechaliśmy bez problemów i dosyć szybko. Dzisiaj z jednym mamy dobrze – wiaterek w plecy. Do Goleniowa zajeżdżamy dosyć szybko i tam decyduje się na dobre śniadanko w Mc Donaldzie. Robimy sobie dłuższą przerwę jemy kanapki z kurczakiem pijemy kawę i już przy lepszej pogodzie kierujemy się na Stepnice i dalej do Wolina. W pewnym momencie czuje jak moje pedały zaczynają dziwnie blokować i już wiem, że mogą nie wytrzymać tego ostatniego etapu.

Dzwonie do Czarka, który jak co roku organizuje dla nas powitanie i proszę o pomoc. Spotykając się w Międzyzdrojach Czarek przekazuje mi na wszelki wypadek nowe pedały i klucz i mówi, że jak mi się pedały zblokuja mam zmienić a jak wytrzymają to odeślę wszystko do Świnoujścia.

W Międzyzdrojach spotykamy się także z rodzinką Romka, która przyjechała po niego i tak sobie stoimy przy sklepie opowiadamy i się nawadniamy. Janek Wesołowski jak zwykle „wybuchowy” i z odpowiednim sygnałem witał nas już od paru km razem z Bodo Rejmanem i Czarkiem. Po chwili ruszamy dalej na ostatnie na maratonie podjazdy razem z kolegami ze Świnoujścia i po „wybuchowym” pożegnaniu na parkingu już jedziemy sami. Dziwnów, Pobierowo i w Rewalu mamy dłuższy żywieniowy postój.

Wyjeżdżając z Rewala spotykamy Stanleya z Rysiem i już razem przez Niechorze i Trzebiatów jedziemy do Gryfic. Na Placu Zwycięstwa witają nas rodziny i znajomi oraz Waldek Wawrzyniak. Pijemy szampana i po powitaniach jedziemy zmeczeni, ale szczęśliwi do domu posiedzieć i poopowiadać wrażenia rodzinom i znajomym. Później już domowa kolacja i zasłużony wypoczynek. Jesteśmy z Romkiem obolali, fizycznie wyeksploatowani, z wysiłku opuchnięci. Romek z rodziną nocowali w Rewalu i rano wyruszyli do Trzebnicy gdzie zaplanowano oficjalne powitanie. Ja przez sobotę i niedzielę dochodziłem do siebie i już w poniedziałek nie mogłem się powstrzymać, żeby nie pojechać na rower.

PODSUMOWANIE
Planując przejazd dookoła Polski rowerem 4000km w 16dni było nie lada wyzwaniem. Rowery, na których jechaliśmy to nie rowery szosowe. Na tych rowerach trzeba było zamontować bagażniki, na których wieszane były sakwy z najpotrzebniejszymi rzeczami. Ważyliśmy nasze rowery i każdy wraz z całym ekwipunkiem ważył ponad 25kg.Trasa maratonu była podzielona na etapy i z doświadczenia wiem, że najważniejsze są te pierwsze, i takie były planowane, jako najdłuższe.

Byliśmy tez bardzo zaskakiwani pogodą – pas nadmorski a więc jazda aż do wschodniej granicy to wiatr ze wschodu gdzie o tą porę z zasady wieje z zachodu, południowego zachodu czy północnego zachodu, a tu najgorzej jak mogło być. Na wschodniej granicy upały i deszcz. Póżniej góry i od samego początku zmagania z podjazdami, deszczem i zimnem. Granica zachodnia to ulga, że zbliża się koniec maratonu, ale też i deszcz i zimno. Obydwoje z Romkiem uważamy, że przejechanie takiego dystansu na takich rowerach z takim obciążeniem w czasie krótszym jest mało realne.

Staliśmy się z Romkiem jedynymi w Polsce, którzy w tak krótkim czasie i takimi rowerami przejechali dookoła Polski. Czekamy teraz na tych, którzy pobiją ten rekord.

Marek Zadworny

Facebook