Cenne nagrody w Gorzowie
21 czerwca 2012Nowy dział: Do pobrania
24 czerwca 2012Ostatnio kilka razy wybrałem się na welodrom do Pruszkowa. Tęskniłem nieco za szybką jazdą (po zaśnieżonym mieście trudno jest jeździć szybko) i chciałem spróbować, jak jeździ się po torze.
Po torze kolarskim jeździ się dziwnie. Pod wieloma względami zupełnie inaczej niż w normalnych warunkach. Tor abstrahuje kolarza z rzeczywistości. Jest laboratoryjną kuwetą. Po torze jeździ się na rowerze bez przerzutek i hamulców – na czystej idei roweru. Po torze jeździ się w kółko. Czyli donikąd. Po torze się gna. Ale wiele z tych pierwszych doświadczeń, które zgromadziłem podczas kilku treningów w Pruszkowie, nadają nowy sens mojej codziennej jeździe w warunkach pozalaboratoryjnych. Rzucają na nią nowe, ciekawe światła. Czego uczymy się na torze?
1. Trzymać się swojego pasa ruchu
Tak łatwo o tym zapominamy, kiedy jesteśmy na ulicy. Mamy święte zaufanie do całej ludzkości, która znajduje się za nami, dlatego często bez sygnalizowania i oglądania się za siebie skręcamy w lewo, stajemy w miejscu, zmieniamy pas. Na torze kolarskim wymalowane sa trzy linie – czarna, czerwona i niebieska. Nie ma zmiłuj – jeśli nie trzymasz się swojego pasa (zmieniając go jedynie wówczas, gdy upewnisz się, że bezpośrednio za tobą nikt nie jedzie), nie możesz liczyć na przyjemne słowa ze strony pozostałych kolarzy. Tor z laboratoryjną bezwzględnością uświadamia ci, że wjechanie komuś pod koła to nie jest żadne „oj tam, oj tam”.
2. Przewidywać zagrożenia
Po torze jeździ się na rowerze z ostrym kołem pozbawionym hamulców. Kolarze torowi nie mają hamować, mają gnać do mety (utrzymując na 4 kilometrach średnią 60 km/h). Oni jednak za to dostają medale, a amator, który pierwszy raz wsiada na ostre koło dostaje traumę. Szybko jednak uczy się, że hamulec nie jest do szczęścia potrzebny, a kluczowe jest przewidywanie zagrożeń. Kiedy kręcisz się po elipsie o obwodzie 250 metrów wraz z kilkoma innymi odzianymi w lykrę ciałami, szybko uczysz się niemal instynktownie przewidywać, kiedy nastąpi wydarzenie, które zmusi cię do zwolnienia lub przyspieszenia. Hamulce stają się zbędne. Kiedy wracasz na ulicę, cieszysz się, że znowu masz na czym położyć palce, ale przestajesz traktować hamulec jako jedyne rozwiązanie. Nie czekasz biernie, aż zdarzy się coś, co zmusi cię, by go użyć. Nauczyłeś się przewidywać zagrożenia.
3. Kto nie pedałuje ten nie wygrywa
Jednym z codziennych przyzwyczajeń, jakie należy zwalczyć podczas jazdy na torze, jest to nakazujące przestać pedałować podczas skrętu. Coś, co być może sprawdza się na pokrytej mokrymi liśćmi ulicy, nie zadziała na wyprofilowanym pod kątem kilkudziesięciu stopni wirażem z sosny syberyjskiej. Na wirażu musisz pedałować. I to mocno. Jeśli tego nie robisz – maleją utrzymujące cię na torze siły i spadasz z pochylni ostrzejszej niż narciarska skocznia. Oczywiście doceniam łaskawość wynalazku, jakim jest wolnobieg, ale torowe ostre koło i konieczność pozostania przylepionym do wirażu pozwoliło mi na nowo zrozumieć, jak ważne w życiu jest pedałowanie.
4. Rower musi pasować
Kolejna rzecz, o której wiele osób zapomina. Rower jest częścią naszego ciała. Jeśli nasza lewa ręka byłaby dłuższa o 5 centymetrów od prawej, na pewno kilka rzeczy robiłoby nam się trochę trudniej niż obecnie. Dobre dopasowanie ramy, odpowiednie ustawienie siodełka, właściwa odległość do kierownicy – bez tych liczonych w milimetrach szczegółów jazda po torze sprawia znacznie mniej przyjemności, a potrafi wręcz być niebezpieczna. Dlatego kiedy umawiasz się na tor, podajesz wcześniej swoje wymiary. Obsługa welodromu przygotowuje dla ciebie odpowiedni rower i jeszcze na miejscu dopasowuje poszczególne wymiary. Oczywiście nie musisz używać roweru o idealnej dla siebie geometrii, by przywieźć chleb z piekarni. Ale świadomość, że odpowiednie dobranie wymiarów roweru ma duży wpływ na twoje zmęczenie, efektywność jazdy i ewentualne bóle, na pewno może pomóc przy dłuższych wyjazdach.
5. Nie liczy się prędkość. Liczy się przebieg
Rowery torowe nie mają liczników. Na torze nie liczy się prędkość. Liczy się czas przejazdu lub przejechana odległość lub po prostu kolejność na mecie. Licznik, kable, jakieś migające cyferki – to wszystko zakłóca Zen jazdy torowej. Mechanicy na torze krzywo patrzą się na tych gości, którzy postanawiają mierzyć sobie prędkość. Trudno nie podzielać ich opinii. Cóż znaczy – powiedzmy – 48 km/h na 250-metrowej pętelce? Nigdzie się nie zbliżasz przyspieszając. Wciąż jesteś w tym samym, nieco tylko spłaszczonym, punkcie wszechświata. Po prostu pedałujesz. Po prostu jedziesz. Wszystko inne znika. Zaczynasz tylko liczyć uderzenia serca i poziom dopaminy.
6. Po tobie przyjdą lepsi
Jest jeszcze jeden powód, dla którego licznika lepiej nie zakładać. Kiedy już pobijesz swój rekord, zjedziesz z toru i zaczniesz zachwycać się osiągnięciem, na tor wjadą trenujący zawodnicy. I po kilku kółkach rozgrzewki ruszą do ataku. Ile byś wcześniej nie miał na liczniku, nie będzie już miało znaczenia, wobec tych 12 sekund, w których zawodnik pokonuje okrążenie. Dlatego tor uczy nas jeszcze, by cieszyć się nie swoimi osiągnięciami, a samą jazdą, jej unikalnym i autonomicznym pięknem. Uchroni nas to od podejmowania wyzwań ponad nasze siły i granice bezpieczeństwa.
7. Nie ważne dokąd jedziesz. Nie ważne, z kim jedziesz. Ważne, że jedziesz
O tym, że liczy się tylko jazda poucza nas również sama natura welodromu. 250 (lu 330) metrów. Prosta, wiraż, znowu prosta, znowu wiraż i od nowa. Tor jest mocno wyprofilowany, więc nie widać, co się dzieje po bokach. Zresztą nie ma czasu na rozglądanie. Czasem tylko rzucasz za siebie spojrzenie, by zobaczyć, czy nikt z tyłu nie jedzie. Co dwadzieścia sekund mijasz zjazd. Co jakiś czas wyprzedzasz kogoś (albo ktoś wyprzedza ciebie). Tu jest zresztą jedyna różnorodność – jednych wyprzedzasz częściej, innych prawie w ogóle. Nie ważne dokąd jedziesz (jedziesz donikąd). Nie ważne z kim jedziesz (i tak sobie nie pogadacie). Ważne, że jedziesz. Stajesz się maszyną do robienia okrążeń. Maszyną, która czuje każdy swój mięsień.
8. Rower jest w świecie
Zresztą nie tylko mięsień. Mogłoby się wydawać, że laboratoryjne warunki welodromu pozbawiają nas bodźców. Nic bardziej mylnego. Na torze nawet najdrobniejsze bodźce staja się znaczące. Kiedy wprawisz siebie i swoją maszynę (co w sumie na jedno wychodzi) w ruch, zaczynasz słyszeć naprężenia łańcucha, furkot szprych, skrzyp doskonale nabitej opony na wirażu, pojękiwanie pleksiglasowych ekranów, kiedy je mijasz, oddech kogoś, kto jest po drugiej stronie toru. Każdy z tych dźwięków staje się znaczący dla twojego zachowania. Każdy jest jakimś sygnałem. Uczysz się odczytywać te sygnały. Wszystko, co cię otacza, mówi do ciebie. I to ci przypomina, jak bardzo jest się w świecie – wśród dźwięków, zapachów, obrazów, doznań czuciowych, kiedy się jedzie na rowerze. Czy wiecie, że ci, którzy jadą samochodem, nie słyszą ptaków? I najczęściej nie czują zapachu lasu? A już na pewno nie zauważają mijanych po drodze ludzi. Czad!
9. Spytaj pana Jurka
Osobą, która dobrała mi odpowiedni rower, powiedziała jak nie spaść z toru, jak zachować na nim bezpieczeństwo i czerpać przyjemność z czegoś, co nie ukrywam, na początku mnie przeraziło, był pan Jerzy Brodawka – legendarny serwisant polskiej kadry i kilku zawodowych grup kolarskich. Człowiek, który potrafi na odległość odkryć, że twoje siodełko jest o centymetr za wysokie. Człowiek, który – jak podejrzewam – dowolny rower jest w stanie naprawić z zamkniętymi oczami (a być może również bez użycia rąk). Prawdopodobnie potęga wiedzy i mądrości rowerowej pana Jurka nie raz mnie jeszcze zaskoczy.
Na razie wiem jedno – jeśli czegoś nie wiesz – lepiej spytaj pana Jurka. On wie. Oczywiście nie musisz w tym celu jechać do Pruszkowa. Na pewno wokół Ciebie (choćby na rowerowym forum) jest jakiś pan Jurek. Ktoś, kogo lepiej spytać o technikę jazdy, sposób odżywiania, ustawienia roweru, czy po prostu życie, niż eksperymentować samemu. Nie wszystkie eksperymenty kończą się przyjemnie.
Konrad Olgierd Muter
Źródło: Polska na Rowery