Wiatr, moreny, jeziora i morze
20 maja 2006Sopot Killers na maratonie w Kołobrzegu
25 maja 2006I Kołobrzeski Maraton Rowerowy zakończył się w niedzielę
21 maja uroczystością na Placu Pionierów.
Jacek Uniewski
Zawodnicy mieli do wyboru trzy trasy: 70, 155 i 310 km. Każda z tych tras charakteryzowała się dużym zróżnicowaniem krajobrazu oraz trudnością. Okolice powiatu kołobrzeskiego są ciekawym miejscem do wypraw rowerowych. Mnogość wzniesień, drogi wiodące przez lasy i pola stanowią o tej różnorodności.
Poranek dnia rozgrywania maratonu przywitał zawodników gęstą powłoką chmur i temperaturą około 15 stopni. Tego dnia wiał także dość silny wiatr. Swoją moc pokazał dopiero na trasie – gdy podczas zjazdu z wzniesień zmuszony byłem pedałować. W przeciwnym wypadku wiatr mógłby mnie zatrzymać. Później, gdy dojechaliśmy z kolegą do miejsca, które określiłem w moim opisie objazdu trasy jako długi kilkukilometrowy zjazd – okazało się, że trzeba sporo się namęczyć by z tej góry zjechać. Tydzień wcześniej podczas próbnego przejazdu miałem trochę lepsze warunki pogodowe – było niemal bezwietrznie.
Na trasę wyruszyłem z moim kolegą z pracy Pawłem Przybysiem, również pasjonatem sportów kolarskich. Przed startem zaplanowaliśmy, że na początku trochę się rozgrzejemy i nie będziemy się forsować. Chcieliśmy zachować siły na późniejsze godziny jazdy. Jednakże równoczesny start z innymi zawodnikami wyzwolił w nas nieco adrenaliny. Wstąpił w nas duch rywalizacji i żwawo ruszyliśmy przez miasto w kierunku drogi wyjazdowej z Kołobrzegu.
Niestety trasa w mieście przebiegała jedyną możliwą drogą przelotową Koszalin-Szczecin. Jest ona wąska i prawie zawsze zatłoczona, jeżdżą tędy również TIRy. Tak było i tym razem. Musieliśmy zatrzymać się na światłach, a przed nami akurat stał TIR. Na szczęście dla rowerzystów jadących przed nim, kierowca nie starał się ich wyprzedzać. Na rondzie okazało się, że TIR jedzie w innym kierunku.
Za miastem Paweł krzyknął do mnie że mamy za dużą średnią i że szybko się wykończymy jadąc tym tempem. Zwolniliśmy więc nieco i miarowo pedałując jechaliśmy mijając pierwsze skrzyżowanie (Trzebiatów-Gościno) i pierwsze wzniesienie, a potem drugie i zaraz za nim skręciliśmy na Charzyno. Za zakrętem pozdrawiała wszystkich stojąca na poboczu ekipa z kołobrzeskiego klubu Bicykl. Z chęcią bym razem z nimi odpoczął, ale za nami było dopiero 8km.
Przez dalsze 20 kilometrów nic specjalnego się nie działo. Poza tym, że co chwila mijali nas chłopaki na rakietach. Także zwarty peleton kolarzy składający się z kilkunastu zawodników. Przed wjazdem na drogę krajową nr 6 zatrzymaliśmy się zrzucić zbędne ciuchy, gdyż słońce wyszło i zrobiło się dość ciepło. Przy wjeździe na drogę stał radiowóz policyjny i ostrzegał kierowców gdy do skrzyżowania zbliżali się rowerzyści. Ruch tego dnia był niewielki więc bez przeszkód dojechaliśmy do skrętu na Sławoborze, przy którym minęło nas dwóch sprinterów. Chcieli prawdopodobnie zahaczyć o Koszalin, ale panowie jadący przed nami zaczęli ich wołać by zawrócili. Co też uczynili i skręcili tam gdzie my.
Muszę nadmienić iż oznakowanie skrętu było jak najbardziej prawidłowe, również na mapie i w
opisie trasy wyraźnie było napisane że krajową 6tką jedziemy tylko 2 kilometry, a potem skręcamy w prawo.
Droga za Rymianiem (kier. Sławoborze) jest dość płaska, nie ma na niej wzniesień. Dodatkowo wiedzie przez las, dzięki czemu wiatr był trochę słabszy. Przez kilkanaście kilometrów jechaliśmy spokojnie mniej więcej 25/h zabijając czas gadaniem. Jak przystało na prawdziwych turystów nie jechaliśmy jeden za drugim, tylko obok siebie. Dzięki czemu czas przyjemnie płynął na rozmowach, ale i też każdy z nas musiał sam zmagać
się oporem powietrza.
Przed nami jechało dwóch panów z numerami 134 i 143 – zapamiętałem bo akurat dwie cyfry były takie same. W mijanych wsiach dzieci witały nas, czuliśmy się niemal jak na Tour De France.
Na punkcie żywieniowym w Białym Zdroju uzupełniliśmy bidony oraz zjedliśmy po bułce. Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Dzięki temu że tydzień wcześniej jechałem tą trasą – nie musiałem patrzyć na mapę by wiedzieć gdzie się znajdujemy. Dodatkowo dobre oznakowanie skrętów upewniało nas że nie zbłądziliśmy. Po kilku kilometrach za punktem kontrolnym z przyjemnością zauważyłem, że słońce świeci teraz nam w plecy. Oznaczało to że zmieniliśmy kierunek i jedziemy w kierunku powrotnym. To nieco dodało nam otuchy i dość szybko dotarliśmy do Rąbina, gdzie tak jak przewidywaliśmy – tamtejszy podjazd dał się nam we znaki.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w kierunku Białogardu. Na nasze szczęście wiatr się zmienił, dzięki czemu teraz pokonywaliśmy drogę ze średnią 30km/h. Dodatkowo długie zjazdy przyśpieszały naszą jazdę. Okazało się iż odcinek z Rąbina do ponownego przecięcia krajowej 6tki (ok 30km) pokonaliśmy w niecałą godzinę. Wliczając w to krótki odpoczynek w Białogardzie przy pomniku przyjaźni polsko-radzieckiej. Po wjechaniu na lokalną drogę prowadzącą do punktu kontrolnego w Świeminie zapał nasz trochę ostygł. Okropne nierówności w jezdni powodowały duży dyskomfort jazdy. Także ostatnia godzina intensywnego pedałowania sprawiła, że opadliśmy z sił.
Robiliśmy przerwy na odpoczynek co kilkanaście kilometrów. Całodzienne pedałowanie sprawia, iż zaczynają boleć różne części ciała nieprzyzwyczajone do takiego wysiłku. W końcu dotarliśmy do Wrzosowa – to już niemal nasze strony. Poczuliśmy się wiec nieco pewniej. Niestety drogi tutejsze nie należą do najlepszych – dużo nierówności i kamieni sprawia że jazda rowerem nie należy do najprzyjemniejszych. Kolejne wzniesienie za Kłopotowem okazało się ponad nasze siły. Stwierdziliśmy z Pawłem, że spacer dobrze nam zrobi, co też uczyniliśmy. Po wdrapaniu się pieszo na „szczyt”, poczuliśmy przypływ energii i pojechaliśmy dalej.
Po kilkunastu minutach jazdy dotarliśmy do ostatniego punktu kontrolnego. Okazało się, że jest tu mój kolega z technikum Sławek, który jest członkiem kołobrzeskiego Bicykla i bierze udział w organizacji Maratonu. Porozmawialiśmy trochę o turystyce rowerowej, o maratonie, zapytaliśmy czy jeszcze ktoś za nami jedzie. I czy ci, którzy jadą na dystansie 310 km nie dogonią nas czasem…
Po kilkunastu minutach pogawędki minęła nas, jak się później okazało Pani Teresa ze Świnoujścia. Stwierdziliśmy więc z Pawłem że też pojedziemy. Pani Teresa, tak jak my wybrała dystans 155 km. Szczerze mówiąc patrzyłem z podziwem, jak p. Teresa sobie radzi i w dodatku dogoniła nas. Pomyślałem sobie że to dobra okazja do porozmawiania o pasji jeżdżenia na rowerze, a wspólna jazda mogłaby odpędzić myśli o dokuczliwym wietrze i jej trudach. Jako że kilkakrotnie byłem po niemieckiej stronie wyspy Uznam i znam tamtejsze tereny – mieliśmy więc wspólny temat do rozmów. Okazało się, iż p. Teresa z mężem spędzają urlopy podróżując na rowerze. Opowiadała mi o ich wyprawie na Hel…
Ze wstydem przyznałem, że większość moich wypraw odbyłem poza granicami naszego kraju, czyli we wschodnich Niemczech. Pewnie powinienem poznać lepiej własne podwórko, może okazałoby się że jest tak samo pięknie. Tak rozmawiając we trójkę spokojnie dojechaliśmy do Kołobrzegu, mijając po drodze znajome
mnie i Pawłowi wsie Pustary, Obroty i Niekanin. Po pokonaniu ostatniego podjazdu przed samą tablicą Kołobrzeg mogliśmy pogratulować sobie pokonania takiego dystansu.
Na mecie byliśmy o godzinie 17.10. Nie osiągnęliśmy oszałamiającego wyniku sportowego. Lecz dla nas najważniejsza była przyjemność z jazdy i spędzania czasu w taki sposób. Także fakt pokonania tak długiego dystansu jest nie bez znaczenia. Obserwowanie mijanych wsi, ludzi, dzieci to wszystko jest naszym kapitałem na przyszłe wyprawy. Także ostatni odcinek przejechany z Panią Teresą był bardzo przyjemny. Czuliśmy prawdziwą wspólnotę dzieląc się własnymi spostrzeżeniami nt. turystyki rowerowej. Dziękujemy ludziom, którzy wpadli na pomysł zorganizowania tego maratonu w naszym rodzinnym mieście Kołobrzegu. I także za to, że przy nim wytrwali i mieli odwagę go zrealizować.
Teraz zastanawiamy się, gdzie moglibyśmy pojechać jeszcze na jakiś maraton. Także widok pędzących bez wysiłku kolarzy szosowych sprawia, że samemu też tak by się chciało. Organizatorzy zapowiedzieli już, że impreza ta stanie się tradycją w Kołobrzegu. Obaj z Pawłem ucieszyliśmy się z tego. Z chęcią weźmiemy w niej udział i będziemy namawiać wszystkich znajomych. Maraton dał nam tyle energii, że idąc w poniedziałek do pracy czuliśmy, że nasze nastawienie do świata zmieniło się na lepsze.
Ta impreza i rozmowy przy ognisku z innymi zapaleńcami sprawiły, że dostaliśmy zastrzyk energii. A ja zacząłem przeglądać trasę i relacje z ubiegłorocznej edycji Ultramaratonu dookoła Zalewu Szczecińskiego.
Pomyślałem, że znam dobrze Szczecin, oraz niemiecką część trasy, gdyż kilka razy przemierzyłem te szlaki. Warto więc rozpocząć przygotowania do tej imprezy. I pomyśleć, że gdy kilka lat temu natknąłem się na informację o tym Ultramaratonie – stwierdziłem że to szaleństwo.
Pozdrawienia z Kołobrzegu