I Leszczynski Maraton Rowerowy
20 czerwca 2006Lausitzer SEENLAND 100 – 29-30 lipiec 2006
23 czerwca 2006
Nareszcie maraton, na który nie trzeba jechać kilka godzin i co ważniejsze nie trzeba robić pobudki o godz. 5 rano. Biuro zawodów, a zarazem start i metę zlokalizowano na terenach lotniska, gdzie pojawiamy się ok. 8.30. Dla nas to ważny dzień – pierwsza impreza w nowych strojach. Bez fałszywej skromności trzeba przyznać, że prezentujemy się całkiem nieźle.
Na start przybywa cały trzon naszej grupy: Michał, Krzyhoo, Jarek, Mariusz, Rafał, Marek i ja. Zaczynamy od ostrej walki, ale z komarami. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i stajemy na starcie. Sam maraton to typowa impreza szosowa. Do wyboru dwa dystanse 105 i 205 km. Trasa wiedzie malowniczymi drogami regionu leszczyńskiego. My, na swoich bikach MTB, wybieramy krótszy dystans. Chcemy potraktować imprezę jako trening i spędzić miło sobotę. Na starcie wszyscy zgodnie decydujemy, że tempo będzie lightowe ( to słowo musiało się tu pojawić, zainteresowani wiedzą dlaczego ;-). Zawodnicy wypuszczani są na trasę szóstkami. Startujemy w jednej grupie, za wyjątkiem Marka, który jedzie na kolarce i startuje wcześniej.
Początek maratonu to dość szybkie tempo ( typowy light ;-). Pociąg 64-sto ruszył, idziemy po zmianach w pięknym wachlarzu. Łykamy kolejne szóstki co parę minut. W okolicach Chruściny dojeżdżamy do bikera, który jadąc na szosówce kręci na niesamowitej wręcz kadencji, porównywalnej z kadencją Lanca (oczywiście nie to przełożenie). Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem. Przed Czerniną zauważamy, że doczepiło się do nas kilku gości, którzy nie brali udziału w zmianach. O, nie Panowie! Tak się nie bawimy. Na najbliższej górce zareagował Mario dając hasło „urywamy”. Ruszyliśmy ostro. Po kilku chwilach jechaliśmy ponownie w szóstkę. Zdarzenie to zapisane będzie w annałach naszej grupy jako „akcja pod Czerniną”.
Na około 50 km. minął nas pociąg i to chyba InterCity. Chłopaki z trzebnickich Szerszeni dawali nieźle czadu, kręcili powyżej 40 km/h.
Mijają kolejne kilometry, zbliżamy się do Bojanic. Jeszcze tylko góreczka i bufet. Parę łyków wody, po bananie, pamiątkowe zdjęcie i dalej w drogę. To już 67 km, a więc do końca bliżej niż dalej. Cały czas pracujemy równo, choć w nogach czujemy już przejechane kilometry. Dojeżdżamy do bikera, który szczerze przyznaje, że goni na resztkach. Zabieramy go na koło i kręcimy dalej. Raz po razie mijamy my, a to znowu mijają nas. Widzimy zawodnika, który walcząc ze skórczami wykonuje na rowerze figury wzięte z akrobatyki sportowej i to w najlepszym wydaniu.
Mijamy Osieczną, Lipno, Wilkowice i obserwując latające nad nami szybowce dobijamy do mety całą szóstką. Patrzymy na liczniki i pulsometry, porównujemy dane, ale najważniejsze, że przez kilka godzin tworzyliśmy naprawdę zgraną formację, która uwielbia spędzać czas na rowerach.
Pod wieczór rozdanie nagród i dyplomów z udziałem Prezydenta Miasta Leszna, okazja do wymiany wrażeń i wysłuchania porad doświadczonych kolarzy. Na najwyższe uznanie zasługuje organizacja maratonu, sprawne funkcjonowanie biura, oznaczenie trasy, wszystko na szóstkę !
Bravo dla orgów: Roberta Syca (www.bikefun-leszno.com – tam znajdziesz wyniki), Artura Dudziaka, Grzegorza Brzechwy. Czekamy na równie udany II LMR !
Za tydzień większe wyzwanie. Maraton MTB w Jeleniej Górze. To jest to, co tygryski z naszego teamu lubią najbardziej. Nie możemy się już doczekać.
Relacja by Grzegorz [zobacz fotki]
Tekst ze strony www.64-sto.pl/lmr/relacja.html