Pętla Drawska odwołana
28 lipca 2006Klasyk Kłodzki
30 lipca 200613 maja 2006
Marcin
Zaczynając jak gdyby od końca pragnę podziękować i pogratulować organizatorom maratonu szosowego w Lesznie bo podjęli się poważnego wyzwania, którego ja sam chyba bym się nieco obawiał. Impreza jak na pierwszą edycję udała się znakomicie. Dopisała frekwencja, wyznaczono ciekawą trasę po całkiem przyzwoitych jak na polskie drogach. Póki co nic mi nie wiadomo o jakichkolwiek niedociągnięciach organizacyjnych, trasa była oznaczona może nie wzorowo, ale dość wyraźnie. Teren lotniska idealnie nadał się na bazę parkingową. Podobało nam się.
Na lotnisku byliśmy już przed godziną ósmą. Dobrze bo starczyło na wszystko czasu, bez nerwów i pośpiechu. Starty były od godziny 9:00, my o godz. 9:08 jako piąta grupa. Grupy były 6-osobowe, start co 2 minuty. Przed startem zrobiłem sobie dwie rundki rozgrzewkowe po 5-7min, które chyba przydały się na początkowych kilometrach bo momentami nie wierzyłem we wskazanie prędkościomierza, porównując cyferki z wkładanym w jazdę wysiłkiem. Nasza grupa: Grzegorz B., Marcin M., Paweł S., Marek Łukasik, Maciej Owczarek, Piotrek Kowalczyk. Wystartowaliśmy z wcześniej ustaloną kolejnością ustawiliśmy się za sobą. 400m i pierwsze skrzyżowanie obstawione przez policję, w lewo na główną, 300m i w prawo w jakąś boczną dróżkę.
Chwila wśród zabudowań, przejazd kolejowy, dwa ostre zakręty i pierwsza prosta. No to wio. Trzymamy po zmianach 40-42 km/h. Jedzie się całkiem całkiem, przynajmniej mi. Za nami około 2km. Jedziemy drogą wśród pól i drzew. Równe zmiany i utrzymujemy tempo. Na około 5,5km odkrywam że jedziemy już tylko w 4. Marek, Grzegorz, Paweł, Marcin. Po drodze minęliśmy gościa na góralu, który odłączył się widocznie od poprzedniej grupy. Na 9 kilometrze doganiamy grupę startującą 2min przed nami. Wyprzedzamy, kilka kilometrów jadą za nami. Na rozpisce organizatorów jako jedna z pierwszych widnieje miejscowość Góra. Na naszej drodze pojawiają się tablice Góra 10, Góra 5, więc pędzimy. Niestety wjeżdżamy do Góry i.. już wiemy. Coś nie pasuje, nie ma strzałek, prawdopodobnie pomyliliśmy trasę. Wracamy się, nigdzie nie ma strzałek. Biorę telefon, dzwonię do jednego z organizatorów. Mamy jechać na Gostyń. Szybko ustalamy kierunek pytając ludzi. Straciliśmy trochę czasu, trudno. Na wylocie z miejscowości spotykamy grupę nr3, większość ubrana w koszulki Bike Fun Leszno. 27 kilometr. Jedziemy z nimi, czyli jest nas już 10. Zajmujemy wachlarzem obydwa pasy i jadąc z tyłu trzeba co chwila zjeżdżać samochodom. Mamy siły a chłopcy z Leszna jakby troszkę mniej śpieszyli się na metę. Dodatkowo się nie znamy, niektórzy jadą slalomem, mam trochę stresa, jadąc na kole. Grzegorz podjeżdża do mnie i pyta co robimy. Więc sprawa jest jasna, trzeba zmniejszyć towarzystwo. Dokręcamy pod jedną, drugą, trzecią górkę i zostają z nami tylko dwaj widać najsilniejsi. Po chwili doganiamy pojedynczo jadącego zawodnika z wyprzedzających nas grup. Gość się przyłącza i jedziemy razem. Jest to starszy mężczyzna, po chwili zaczyna snuć wywody jakich nikt nie lubi. Powinniśmy jechać tak i tak, równo, współpraca i inne tysiąc wskazówek. Wrrr…. Po kilku kilometrach zaciągamy czterdzieści parę pod górkę i za chwilę widzimy go 100m za nami.
Zostali z nami dwaj kolarze z B.F. Leszno. Dobrze z nimi jechać bo są miejscowi i nie pobłądzimy. Jednak dają słabsze zmiany i kilka razy przyśpieszamy na podjazdach, niech zostanie lepszy. Nic z tego trzymają się dzielnie. Na półmetku ostrzegają nas że teraz zaczną się poważne pagórki, dziury i piach na drodze. Dotychczasowa średnia prawie 40 km/h Za kilometr czy dwa pojawiają się wyrwy w jezdni znane z naszych okolic. Mały podjazd i na zjeździe kolejny odcinek dziurawej drogi. Co chwilę krótkie ale nieco stromsze niż wcześniej hopki. Wreszcie około kilometrowy (może półtora) podjazd nachylony prawie jak w Karpaczu. Potężniejszy z Leszczynian nie utrzymuje koła i zostaje mocno z tyłu w połowie podjazdu. Okazuje się że na szczycie jest punkt kontrolny z możliwością uzupełnienia wody. Zatrzymujemy się, podajemy numery, chłopcy uzupełniają wodę, kolega z Leszna zostawiony na podjeździe dołącza do grupy. Podaliśmy wszystkie numerki, woda uzupełniona, a ekipa zaczyna ucinać sobie pogawędkę. Kurczę, przecież jedziemy na czas. Chyba chcieli zrobić sobie przerwę. Ich sprawa. Wsiadam na rower i ruszam w dół poganiając Grzegorza i Pawła. Reszta jakby skończyła jazdę, zanim się ruszyli, my byliśmy już prawie na dole około 500m zjazdu. Po zmianach w trójkę i nie było opcji żeby nas ktoś miał dogonić. Ten ostry podjazd dał chyba wszystkim w kość. Moje nogi kręcą się dużo ciężej, Paweł zostaje kilka metrów. Nie ma co się męczyć we dwójkę. Czekamy. Z tyłu 200m za nami Marek jedzie z jednym Leszczynianinem, więc nie koniecznie zależy nam żeby nas dogonili. Po kilku kilometrach Grzegorz zauważa na długiej prostej że Marek jedzie już sam i próbuje nas dogonić, decyzja jest oczywista i jednogłośna – czekamy. Po dłuższej chwili jedziemy w czwórkę. Z kilometra na kilometr jest ciężej. Jak zwykle najlepiej trzyma się Grzegorz i to on daje najsilniejsze zmiany. Marek (który ma ponad 50lat) wychodzi na zmianę praktycznie na 5sek i wycofuje się, to i tak cud że jedzie z nami. Najważniejsze aby dojechał do końca nie spowalniając reszty. Druga połowa trasy jest znacznie trudniejsza i z kilometra na kilometr psujemy wypracowaną wcześniej średnią. Coraz trudniej też wpychać rower pod kolejne pagórki. Wcześniej sunęliśmy 40-45 a teraz utrzymanie 34 sprawia nie lada problem. Wydaje się że obojętnie w którą stronę skręcimy wiatr wieje nam w twarz. Sprawdzam licznik – 20km do mety. Chwilę wcześniej z podmuchem wiatru wypada mi z ręki kartka ze spisem miejscowości na trasie. Pozostaje nadzieja że organizatorzy dobrze oznaczyli trasę. Na szczęście do samej mety różowe strzałki były zawsze tam gdzie powinny być, trafiliśmy bezbłędnie. Kolejne sprawdzenie licznika – 10 do mety. Kompletna niemoc i brak sił w nogach. Za każdym razem kiedy Grzegorz wychodzi po mnie na zmianę mam problem ze złapaniem koła. Może nie tyle problem co dobrze muszę się starać :-) Paweł jest wyczerpany chyba bardziej ode mnie, przez chwilę jedzie bez zmian, później daje bardzo krótkie zmiany. Kiedy wychodzę po nim udaje mi się podkręcać o 1, czasami 2 km/h, po mnie Grzegorz i poprawka o kolejne 3, czasami dużo więcej. Byle tylko do lotniska. Wreszcie tablica Leszno. Na początku około 1 kilometrowy odcinek z kostki brukowej. Przed nami jedzie jakaś super stara wywrotka. Z naprzeciwka samochody więc zwalniamy i chwilę jedziemy za nią. Grzegorz wykorzystuje stosowną chwilę i pozostałe siły, wyprzedza gruchota i odjeżdża nam na dobre. Nie mam siły już gonić. Prędkość 33 jest maksymalnym wysiłkiem. Cały rower drży jakby zaraz się miał rozpaść. Po odcinku brukowym – odcinek drogi w remoncie. Za chwilę wykop na całej szerokości a na poboczu wspominana na odprawie „kładka” !!! Aby się do niej dostać trzeba przejechać po trawie i piasku, kładka około 10m i kolejna trawka i piasek, taki mały przełaj. Potem rajd po remontowanej ulicy z poprzecznymi uskokami, zakręt w lewo i…..
Na horyzoncie pojawiło się upragnione lotnisko. Okazało się że w czasie przełaju wokół kładki musiał zejść z roweru i pozostał z tyłu Marek.
Kilka minut później wszyscy byliśmy już na mecie.
Ze strony Interkol