Gorzowski Maraton Szosowy – Długie 2004
23 maja 2004Spokojnie, to tylko trening
30 maja 2004Długie 2004
Roman Zelem
21-23 maja 2004
Dnia 21 maja 2004 wybrałem się moim „Kaszlakiem” na maraton rowerowy do miejscowości Długie nieopodal Strzelec Krajeńskich. Spakowałem rower i inne potrzebne rzeczy i wyruszyłem w drogę. Podróż przebiegała spokojnie dopóki nie zepsuł mi się samochód :). Aż 5 kilometrów przed Międzyrzeczem coś walnęło i maluch przestał jechać. Stoczyłem się na pobocze i zacząłem szukać przyczyny awarii. Szybko okazało się, że dopadło mnie coś, co chyba dręczy każdego posiadacza malucha. Ukręcił się zabierak z tyłu w lewym kole (tak to się chyba nazywa) Całe szczęście w bagażniku wożę zapasowe części i narzędzia. Szybko zabrałem się więc za naprawę. Po 20 minutach maluch znowu jeździł :) Zdziwiłem się, że tak szybko uporałem się z naprawą. Ruszyłem w dalsza drogę. Musiałem przyspieszyć tempo, bo przede mną jeszcze kawałek drogi, a przez awarię straciłem trochę czasu. W bazie maratonu miałem się stawić do godziny 21, a na zegarku było już po 19 . Dalej jechałem bez przeszkód. Minąłem Gorzów, Strzelce Krajeńskie i pojawiłem się w miejscowości Długie. Zgłosiłem się do biura zawodów, które znajdowało się na terenie Ośrodka Kolonijno- Sportowo – Wychowawczego. Otrzymałem numer startowy i skierowano mnie na miejsce noclegu. Najpierw jednak poszedłem na odprawę techniczną. Odbywała się ona w stołówce. Wszyscy uczestnicy maratonu z uwagą wysłuchali wskazówek dawanych przez organizatorów, którzy mówili nam o trasie i o trudach na niej panujących (kiepski asfalt itd.). Do przejechania mieliśmy dwie rundy po 192 km każda, co daje w sumie 384 km. Ja jednak zdecydowałem się jechać na krótszy dystans. Był to mój pierwszy maraton, wiec na początek chciałem sprawdzić swoje możliwości. Siedząc na odprawie technicznej zastanawiałem się, jaka będzie następnego dnia pogoda. Jak wyjeżdżałem z domu padał deszcz i było zimno. Miałem jednak nadzieje, że pogoda wytrzyma i nie zrobi jakiejś przykrej niespodzianki. Po odprawie miałem czas na rozpakowanie się i skręcenie roweru. W pokoju, w którym spałem, razem ze mną było 10 osób (chłopaki z Gorzowa i z Pomorza) i tyle samo rowerów :) Nie da się ukryć, że było ciasno, ale nikomu to nie przeszkadzało. Każdy myślami był już na trasie maratonu. Przed zaśnięciem przyczepiłem jeszcze do roweru numer startowy (131 :) ) i przygotowałem sobie strój kolarski. Ustaliliśmy z pozostałymi chłopakami, że wstajemy o 6.15. Położyłem się spać koło 23 z myślą, żeby rano nie zaspać. Chłopaki jeszcze przez chwilę pracowali przy rowerach i też położyli się spać. Z naszych wcześniejszych ustaleń, co do pobudki nic nie wyszło, gdyż po 5 już prawie nikt nie spał!!! Sprawiły to te emocje, które towarzyszyły każdemu startującemu i nie pozwalały spać. Ubraliśmy się i o 6.30 udaliśmy się na stołówkę na śniadanie. Spotkałem tam znajomych z Zielonej Góry oraz pana Zbigniewa Bodnara z Gorzowa, z którym przed kilkoma laty przejechałem kilka tysięcy kilometrów podczas pielgrzymki do Rzymu. Przy śniadaniu poznałem też kolegę z Giżycka, którego serdecznie pozdrawiam. Dochodziła już godzina 7.00. Wróciłem do pokoju i szybko zacząłem się przygotowywać do startu. O 7.30 zaplanowano uroczysty start z rundą honorową, więc nie zostało za wiele czasu. Ubrałem się i sprawdziłem jeszcze raz rower tuż przed wyjazdem, napełniłem bidon i ruszyłem. Podczas tej rundy zacząłem się zastanawiać, czy dobrze się ubrałem. Na dworze na szczęście nie padał deszcz, ale było strasznie zimno jak na tą porę roku, bo około 7-9 stopni i wiał silny wiatr. O godzinie 8.00 organizatorzy zaczęli wypuszczać na trasę 10 osobowe grupy i w tym momencie zaczął się prawdziwy maraton. Grupy startowały w odstępach 5 minutowych. Ja ruszałem w grupie 13, czyli dopiero o godzinie 9.05. Postanowiłem w tym czasie wrócić do ośrodka i się przebrać. Ubrałem ciepłe getry, Zabrałem dodatkowe rękawki (na czarną godzinę :) ). O 9.00 ponownie pojawiłem się na starcie. 13 grupa, w której startowałem okazała się być bardzo silna. Startowało w niej kilku byłych kolarzy (zawodowców) oraz sam Pan Jerzy Złotowski, główny organizator maratonu. Przed wyruszeniem na trasę zrobiona nam jeszcze pamiątkowe zdjęcie, które później umieszczono na dyplomach wręczanych wszystkim uczestnikom. W końcu ruszyliśmy w kierunku na Strzelce Krajeńskie. Jechało się całkiem dobrze. Trasa na początku była trochę pagórkowata, ale nie stwarzała problemów. Tempo w grupie było dosyć silne. Zacząłem się zastanawiać, czy nie jadę za ostro, czy starczy mi później sił. Do tego nie byłem jeszcze dobrze rozgrzany i na jednym z podjazdów grupa mi odskoczyła :) . Trudno było ich znowu dojść, bo w jeździe przeszkadzał wiejący z przeciwka wiatr i niska temperatura powietrza. Postanowiłem wiec jechać równym tempem, cały czas mimowolnie goniąc uciekającą grupkę. W końcu zniknęli gdzieś za kolejnym pagórkiem i tyle ich widziałem :) Znajdowałem się już niedaleko miejscowości Danków w drodze do Gorzowa. Minąłem pierwszych maruderów (chyba z 11 grupy) i zauważyłem, że z tyłu nadciąga kolejna grupa. Pomyślałem, że zwolnię trochę i się do nich przyłączę, może będzie się lepiej jechało. Gdy mnie doszli okazało się, że gonią 13 grupę :). Ruszyliśmy więc razem w kierunku na Lipy, gdzie znajdował się pierwszy Punkt Kontroli Przejazdu. Tempo w grupie było mocne, prawie cały czas 40km/h. O dziwo jechało mi się lepiej niż na początku, a to chyba dlatego, że moje mięśnie się lepiej rozgrzały. Jechałem nawet kilka razy na zmianie trzymając mocne tempo. W Lipach na PKP podpisaliśmy listę zjedliśmy po kawałku drożdżówki i ruszyliśmy do Gorzowa. Po drodze mijaliśmy kolejnych maruderów. Trasa, którą jechaliśmy nie była mocno uczęszczana przez samochody, co pozwoliło nam wykorzystać całą szerokość jezdni i ostro gnać do przodu :). Wjechaliśmy do Kłodawy, a następnie do Gorzowa, gdzie przy „Słowiance” znajdował się drugi na trasie punkt kontrolny. W tym momencie miałem przejechane już 55 km. Po zjedzeniu drożdżówki i uzupełnieniu wody w bidonie, zapakowałem do kieszonek dwa banany i ruszyłem w dalsza drogę. Grupa, z którą przejechałem ostatnie kilometry już dawno odjechała, wiec pozostała mi jazda samemu. Zaraz za punktem kontrolnym minęli mnie jeszcze kolarze z klubu POM Strzelce Krajeńskie, którzy stanowili grupę 15 i wyprzedzali kogo się tylko dało. Nie próbowałem nawet siąść im na kole, bo i tak bym długo z nimi nie wytrzymał :). Jechałem wiec dalej sam w kierunku na Sulęcin, gdzie znajdował się kolejny punkt kontrolny. Po drodze minąłem kilka osób, aż wreszcie dojechałem do dwóch panów, z którymi jechałem kilkanaście kilometrów. Gdy wyszedłem na zmianę, jeden z nich nie wytrzymał i został gdzieś z tyłu. Z drugim dojechałem prawie do samego Sulęcina wyprzedzając po drodze kilka osób. Na 3 punkcie kontrolnym miałem już przejechane ponad 100 km. Spotkałem tam ludzi, którzy startowali przede mną nabierających sił do dalszej jazdy. Spotkałem tam także Albina Skwarka, z którym zwiedziłem kawałek Europy, oczywiście na rowerze. Byłem mile zaskoczony, bo nie spodziewałem się, że go tam spotkam. Porozmawialiśmy chwile i nadszedł czas, żeby ruszyć w dalszą drogę. Zaraz za Sulęcinem dopadłem małą grupkę. Jechałem kawałek z nimi, ale ich tempo mi nie odpowiadało, wiec postanowiłem ich wyprzedzić. Udało mi się. Dołączyli do mnie jeszcze dwaj goście i dalej jechaliśmy razem. Jeden z nich miał na rowerze radio :) Zszokował mnie trochę ten kolega. Jechał rowerem z dwoma amortyzatorami i na dodatek miał opony typowo górskie, ale jak dał zmianę, to trudno było za nim się utrzymać !!!. Pojechałem trochę za nim, aż w pewnym momencie się gdzieś zatrzymał i zostałem sam z drugim kolegą, który później zgubił się gdzieś po drodze. Powoli dojeżdżałem do Templewa. Na mapie miałem zaz
naczone, że w tej miejscowości będzie Punkt Kontroli Liczników. Nie zauważyłem jednak żadnego punktu i jechałem dalej w kierunku na Bledzew. Jak się później okazało punktu tam nie było ! Cały czas jechałem sam. Minąłem Bledzew i skierowałem się na Skwierzynę. Jechało mi się nawet dobrze, wiatr wiał już w plecy, bo zmienił się kierunek jazdy. Gdy się odwróciłem zobaczyłem, że ktoś mnie goni. Pomyślałem, że nie będę się łatwo poddawał i dalej jechałem równym tempem. Goniący jednak nie dał za wygraną i mnie doszedł. Okazało się, że to mój kolega z Pomorza, z którym spaliśmy w jednym pokoju. Razem dojechaliśmy na kolejny punkt kontrolny do Skwierzyny. Na liczniku miałem w tym momencie 155 km. Na PKP zobaczyłem pana Złotowskiego, który właśnie szykował się do dalszej jazdy. Zjadłem banana i drożdżówkę i pojechałem dalej. Dołączył do mnie kolega ze Strzelec Krajeńskich i skierowaliśmy się w stronę jego rodzinnej miejscowości, gdzie usytuowana była meta pierwszego okrążenia maratonu. Fajnie się z nim jechało, bo nie musiałem się martwić o drogę, gdyż dobrze znał okolicę. Dojechaliśmy do Lipek Wielkich. Przed nami jeszcze około 25 km. Powoli zaczęło dawać o sobie znać zmęczenie. Zmiany już nie były takie mocne, a tempo zaczęło spadać. Wspólnie zaczęliśmy się mobilizować do szybszej jazdy. Koło Zwierzyna doszła nas grupka 3 kolarzy. Kawałek drogi się z nimi zabrałem, ale dalej już odpuściłem. Zaczęło brakować siły. Na metę do Strzelec Krajeńskich dotoczyłem się około godziny 16.00. Przygotowany był tam dla nas ciepły posiłek. Zjadłem i pojechałem do Długiego, żeby się wykąpać i odpocząć. Na drugą pętlę wyjechało tylko 27 śmiałków. Wcześniej było więcej chętnych, ale wiatr zmęczył ich na tyle, że skończyli maraton na jednej rundzie. Odpocząłem chwile, spakowałem się i ruszyłem w drogę powrotną do domu. Gdy wracałem ,w Skwierzynie zobaczyłem jeszcze kilku maratończyków kończących drugą rundę. Był już po 20, a do przejechania mieli jeszcze dość duży kawałek trasy. Jak się później dowiedziałem najlepsi pojawili się na mecie koło godziny 21. Tym razem mój Maluszek mnie nie zawiódł i bez problemów około 23.00 dojechałem do Grabowca (koło Zielonej Góry), gdzie mieszkam. Następnego dnia w niedzielę odbyła się uroczysta dekoracja zwycięzców, każdemu z uczestników wręczono pamiątkowe dyplomy i medale. Niestety obowiązki zawodowe nie pozwoliły mi być na tej uroczystości :( Kończąc tą opowieść chciałem podkreślić, że III Gorzowski Maraton Rowerowy Długie 2004 był bardzo udany. Świadczyć o tym może liczba uczestników,a było ich około 180. Był to mój pierwszy maraton, ale spodobał mi się na tyle, że szykuję się już do następnego. Jeżeli tylko nic mi nie przeszkodzi, pojawię się na starcie w Gryficach, a poźniej także na pozostałych eliminacjach Pucharu Polski w maratonach szosowych. Do zobaczenia na trasie !!!
Dane z licznika:
TRP 196,72km
AVS 29,11
STP 6:40:17
MAX 63,8
Tekst pochodzi ze strony Romka