III Supermaraton dookoła zalewu – Świnoujście 7 – 8 czerwca 2003
Z Wrocławia jechało nas trzech. Andrzej Charusta (1954), Rafał (1968) i ja (1972). Byliśmy pełni obaw, w opisie pisało o konieczności jechania ścieżkami rowerowymi po stronie niemieckiej. Miałem negatywne doświadczenia w jeżdżeniu ścieżkami kolarką, a zwłaszcza pomysł prowadzenia wyścigu ścieżkami nie wydawał mi się najlepszy. Planowany start na godzinę 9.00 też wzbudzał nasze niezadowolenie, wolelibyśmy start we wczesnych godzinach porannych tak żeby do minimum ograniczyć jazdę nocą, której nie sposób uniknąć na tak długim dystansie.
Do bazy dojechaliśmy w momencie, kiedy dobiegała końca odprawa techniczna. Przed budynkiem schroniska młodzieżowego stało kilkanaście rowerów, niektóre z nich miały przymocowane numery startowe. Kilka kolarek, trekingi, uszosowione górale, ale i kilka górali na klockowych oponach. Zajęliśmy miejsce w pokoju i poszliśmy przygotowywać ostatni posiłek.
Rano pobudka 6.00. Ostatnie przygotowania, pakowanie jedzenia, wody, batonów energetycznych. Lampki pozostawione, aby przy półmetku tylko je chwycić i szybko założyć. Gotowi do wyjazdu na 7.00. Okazało się, że mam tylko jedną rękawiczkę na szczęście pożyczyłem drugą.
Start był planowany na godzinę 9.00, Ale wyjazd z bazy miał nastąpić około 7.00 Mieliśmy objechać miasto do Urzędu Miejskiego gdzie miał być start honorowy. Wśród uczestników byli m.in. Daniel Śmieja (zwycięzcą 24 i 25 Harpagana, jechał też na drugi dzień po H w Bydgoszczy na 200 km dzień po H25!!), Romal (znany z pl.rec.rowery), Andrzej Chorab (pierwszy zdobywca Harpagana rowerowego z Kwidzyna H22). Poznałem też osobiście uczestników wyprawy rowerowej do Nowej Zelandii (Południowa wyspa w dwa tygodnie, przeciętnie 175 km dziennie z sakwami najczęściej pod wiatr). Kilka osób w koszulkach z Bikemaratonu, jedna w koszulce z Legionu z Warszawy (Legiony kręcą średnia 35 grrr, oj będzie bolało!!). W takim towarzystwie może być ciekawie, pomyślałem.
Start honorowy poprzedził wystrzał z pruskiej armaty, którą obsługiwali panowie w pruskich mundurach z charakterystycznymi bokobrodami. I ruszyliśmy w kierunku przejścia granicznego, na Ahlbeck. Przekraczanie granicy przebiegło sprawnie SG odhaczała nazwiska z listy rzucając okiem na zdjęcie w paszporcie. Jeszcze kawałek i znaleźliśmy się na początku ścieżki prowadzącej na wzgórza morenowe. Nad głowami wisiał baner z napisem Start.
Ponieważ była godzina 8.35 Zdecydowano, że start będzie szybciej. Pierwsza grupa miała ruszać o 9.00 Ale ponieważ byliśmy przed planem w tym miejscu miała ruszyć 8.45. Start odbywał się w grupach 10-15 osobowych puszczanych co 5 min. W pierwszej kolejności ruszali ci którzy zadeklarowali najwolniejszą jazdę. Następnie najmocniejsi i kolejno coraz słabsi kolarze. Startowałem razem z Rafałem w II grupie, co oznacza, że byliśmy 3 puszczoną grupą. Start.
Początek zaczął się podjazdem ścieżką w lesie. Z naprzeciwka zaczęli zjeżdżać jacyś rowerzyści na góralach z dużą prędkością. Usłyszałem tylko z tyłu jakieś krzyki i huk, nie wiem czy się komuś coś stało. Na dole stało blokując ścieżkę 70 osób. Po 400 m skręciliśmy na drogę dla samochodów i zjechaliśmy szybko do pierwszej miejscowości. Byliśmy już na trasie. Były ustalone cztery Punkty kontrolne PK, na 46km, 123km, 195km i na przeprawie promowej w Świnoujściu. Na 4 km przed Anklam dogonili nas pierwsi z grupy startującej 5 minut po nas. Za punktem w Anklam jedziemy już 5 osobową grupą i gubimy drogę, skręcając nie wtym kierunku, co trzeba na drogę samochodową.. W kierunku na Pasewalk jedziemy peletonem z prędkością 30-33 km/h zmieniając się na prowadzeniu, co jakiś czas. Trzy osoby nas kolarkach, jeden treking i jeden uszosowiony góral (opony 1,25″ amorek hamulce tarczowe).
Na 70 km doganiamy grupę 8 osób. Jedzie tutaj Czarek w koszulce Legionu. To grupa startująca 10 minut za nami. No to nieźle myślę. Już mamy 10 minut straty, częściowo to wynika ze zgubienia drogi. Jedziemy teraz większą grupą. Za Pasewalk zaczynają się podjazdy, grupa rwie się. W połowie drogi do Lubieszyna jedziemy już w 4 osoby, oprócz mnie Rafał, Darek z Olsztyna na kolarce i chłopak na góralu z amorkiem. Po kilku kilometrach jednak i on nie wytrzymuje tempa. Potem się dowiedziałem, że złapały go skurcze na promie w Świnoujściu i jak wsiadł na rower ponownie, aby dojechać do schroniska po 10 m złapał go taki skurcz, że upadł i trafił do szpitala gdzie podpięli go do kroplówki. Na szczęście skończyło się tylko na strachu.
Na przejściu w Lubieszynie okazuje się, że Darek gdzieś po drodze zgubił paszport. Przejście przez granice zajmuje mu tyle czasu, że zdążymy zjeść (kanapki, banany) nalać wody chwilę odpocząć. Na szczęście jakimś cudem SG wpuszcza go w ogóle do Polski. Jest bardzo gorąco, mi to nie przeszkadza, ale wchłaniam 3 litry płynów na dystansie 60-80 km. Do Szczecina wjeżdżamy szybko i przebijamy się sprawnie przez miasto. Niektórzy mieli tu podobno problem. Powiedziane było, że należy się kierować drogowskazami na Świnoujście/Gdańsk. Ale pierwszy spotkany drogowskaz kierował na…obwodnicę miasta to dodatkowe 15-20 km.
Za Dąbiem zaczął się odcinek, którego najbardziej się obawiałem. Mieliśmy tędy jechać nocą za drugim razem. Na szczęście droga była dobra i nie było dużo dziur. Przed dojazdem do Stępnicy gdzie był kolejny PK zacząłem mieć lekki kryzys, a ponieważ Rafał też nie czuł się najlepiej (od 50 km nie dał zmiany) zaczęliśmy się zastanawiać czy jechać na drugie kółko. Postanowiliśmy odpocząć pół godziny w Stępnicy. Na PK zastaliśmy jeszcze kilku Niemców, którzy wystartowali 5 minut przed nami. Jechali jedno kółko. Po pół godzinie pojechaliśmy dalej. Przez 20 km było ok. Rafał czuł się dobrze, ale potem znowu zaczęło pojawiać się zmęczenie, na Górach Mokrzyckich za Wolinem odjechałem zarówno Darkowi jak i Rafałowi na 7 minut różnicy na ostatnim PK. Na promie Rafał stwierdził, że zdecydowanie nie jedzie na drugie kółko. Zaczynam się wahać, nie chciałem jechać sam po ciemku. Ale z drugiej strony czuję się dobrze i…jest niedosyt.
W bazie jemy zupę. Przyjeżdżają następni. Może się z nimi zabrać i jakoś przetrwać do rana? Decyduję się szybko na jazdę. Ruszam sam jako pierwszy na drugie okrążenie. Na granicy kolejka. Dużo sakwiarzy. Niemiecka SG bardzo skrupulatnie sprawdza paszport (a miało być załatwione, że będzie szybko, minuty uciekają noc się zbliża grrr). Do Anklam jedzie mi się dobrze, znam już trasę, a i samochodów mniej niż poprzednio. Za pierwszym razem w drugą stronę był duży korek samochodów z powodu kilku wypadków, które były na tym odcinku. W Anklam wzbudzam radość Niemców ze sklepu rowerowego, którzy obsługują ten punkt. Nalewam wody, jem i zakładam rękawki i nogawki.
Przed Pasewalk robi się ciemno. Droga na szczęście jest idealna, więc oszczędzam baterie i włączam światło tylko, gdy jedzie coś z naprzeciwka. W Pasewalk krótka przerwa i jazda przez wzgórza do Szczecina. Ten odcinek szybko mija i wpadam na PK w Lubieszynie. Za 10 minut północ. Posiłek, rozmowa z obsługą. Dowiaduję się, że 26 osób wyjechało na drugą pętlę. Jadę dalej, jest zimno i szybko się wychładzam stojąc na PK. Przez Szczecin jedzie się jeszcze lepiej niż za pierwszym razem. Nie ma samochodów, sygnalizacja jest wyłączona. Dopiero za Dąbiem zaczynają się egipskie ciemności.
Do Goleniowa nie ma żadnej lampy, nie ma też pasów na drodze, co było po niemieckiej stronie i ułatwiało jazdę w nocy. Włączyłem sigmę, w której miałem zamontowane mocne akumulatory, i jeszcze jedne w zapasie. Nie lubię jeździć po nocy, zwłaszcza przez las z obawy na dzikie zwierzęta i zwiększoną ciemność. Na szczęście nic na drogę nie wyskakuje. Tylko kilka razy próbują gonić mnie psy. W Goleniowie wymieniam profilaktycznie baterie w drugiej lampce. W Modrzewiu nagle 10m przede mną pojawiają się dwa światełka. Wilk? Nie, to odblaski w pedałach jakiegoś rowerzysty, co robi za batmana w tej okolicy. Próbuje się ścigać;-), ale nie ma szans z takim, co to ma 420 km w nogach;-) Rezygnuje za chwilę.
Dojeżdżam sprawnie do Rurzycy. Obsługa już jest. Dostali informacje od tych z Lubieszyna. 15 minut odpoczynku i jazda. Przed Wolinem zaczyna się przejaśniać. Wyłączam lampki, nie musiałem zmieniać akumulatorów, objechałem na jednym komplecie. Ponownie G. Mokrzyckie. Już nie ma takiej siły jak za pierwszym razem. Przetrwam je jakoś już nie daleko. Międzyzdroje i za chwilę wjazd na promowisko. Jestem o ułamek sekundy przed sędziami, którzy właśnie przyjechali rozstawić PK Jest godzina 5.13
Jeszcze prom i baza. Szybka kąpiel i spać. Pogoda była idealna. Słonecznie, bez deszczu i prawie bez wiatru, czego się najbardziej obawiałem. Wiadomo nad morzem zawsze wieje. Jeśli chodzi o kierowców to stwierdzam, że…Polscy są lepsi. Niemcy kilka razy mijali mnie o “3 centymetry”, mimo, że mieli obok wystarczająco dużo miejsca. Trąbili wskazując, że mam jechać ścieżką. A ścieżki nie są najlepsze do wyścigu. Kostka, krawężniki inni rowerzyści. Ciekawi mnie gdzie trenują szosowcy w takim razie? Ścieżki rowerowe po niemieckiej stronie są super dla turystyki i dla komunikacji, ale dla treningu szosowego kompletnie się nie nadają. W sumie ten team niemiecki jechał szosą i nie było z tym dużych problemów.
Tekst ze strony bikeway.pl