Przyszła pora na odwiedzenie maratonu niemieckiego wg formuły RTF (Radtourenfahrt – kolarska przjażdżka turystyczna). RTF to dość popularny sposób przeprowadzania imprez kolarskich u naszych zachodnich sąsiadów. Oznaczone trasy, kilka różnych dystansów, punkty żywieniowe, wspólny start i brak klasyfikacji. Nagradzane jest tylko ukończenie imprezy na danym dystansie potwierdzone stosownymi pieczątkami z punktów kontrolnych (Kontrolle Punkt) na specjalnej karcie.
Ponieważ moja znajomość niemieckiego ogranicza się do kilku słów i jednego zdania którego tu nie przytoczę w kierunku granicy wybraliśmy się dzień wcześniej szukając noclegu przy niemieckiej granicy. Pobudka była zaplanowana na 4:30 aby móc zarejestrować się na starcie, który na dystans 200km był zaplanowany na 7:00 postanowiliśmy dość wcześnie by o 5:30 zacząć szukać miejsca startu. Musieliśmy w tym celu wstać o 4:30 Ze wzgledu na nieznajomość języka zeszło nam chwile zanim znaleźliśmy wreszcie miejsce startu. W efekcie tez Dominik spóźnił się na moment startu. Spotkałem go potem na trasie jak jechał na przeciw nam pod prąd trasy .
Sam start 150 osobowej grupy odbył się punktualnie i peleton ruszył raźnie po trasie. Sama trasa była oznaczona przymocowanymi do znaków drogowych strzałkami początkowo niebieskimi potem zielonymi. Tempo szło w granicach 35-40 km/h ale jazda w peletonie nie jest ciężka więc wysiłek był umiarkowany przy takim tempie. Założenie miałem takie, że trzymam się pierwszej grupy.
Trasa płaska z kilkoma małymi podjazdami, ale poprowadzona bardzo atrakcyjnymi rejonami Rezerwatu Biosfery Spreewald. Wiele lasów, jeziorka, kanały, rzeczki, bagna, łąki. Wszytko wspaniale utrzymane, nawet momentami śpiewające ptaki. Znakomity asfalt poprzecinany czasem odcinkami kostki brukowej. Bufety.
Grupa powoli topniała w trakcie jazdy, najwięcej osób zostawało po bufetach. Po 100km z całej grupy zostało 14 osób i jadąc po zmianach szybko zbliżaliśmy się do mety. Na około 30 km przed metą trasa połączyła się z trasami pozostałych dystansów ( 40, 70, 110, 150 km) i ilość rowerzystów na drodze znacznie wzrosła.
Sama końcówka była poprowadzona po wałach, z prawej rzeka, z lewej kanał, środkiem metrowej szerokości asfaltowa ścieżka, wielu jadących rowerzystów w efekcie ciasno i duży tłok, brak możliwości wyprzedzania. Organizator informował, że to “żadne ściganie, żaden wyścig” więc zapewne specjalnie tak poprowadzono trasę. Sprinterski finisz z grupy, jest nie możliwy, a tempo mieliśmy całkiem spore.
Pod koniec zaczęły się “kolarskie szachy” każdy chciał dojechać pierwszy. Ponieważ celowałem w pierwsze miejsce trzymałem się cały czas z przodu, ale w efekcie byłem jakieś 50 m za prowadzącym jadąc na 3 – 4 pozycji. Nagle pojawiły się drewniane mostki nad kanałami, teraz wyszło kto jeździ MTB, a kto nie. Wiele osób schodziło z rowerów tracąc swoją pozycje i w ten sposób wylądowałem na drugiej pozycji.
Ostatni mostek i niespodzianka, z drugiej strony schody. Byłem bliski aby zjechać po nich, ale ktoś akurat schodził, wiec nie chciałem mu się w plecy wpakować. Ten co był pierwszy miał już jakieś 70 m przewagi. No nic, będę drugi, dojechałem w pierwszej grupie, więc założenia wykonałem – pomyślałem, ale dalej nie odpuszczam. Ścieżkę rowerową ominąłem i przejechałem asfaltem. Skręt w prawo, w lewo, jeszcze jeden, ostatni już mostek i 200 m do mety, mam 50 m straty. Płyta, oś i ogień. Mijam pierwszego i 10 metrowa przewagą wpadam na metę.
Kolarz ten wjechał zaraz obok mnie i zdziwiony patrzy nam mnie, uśmiecha się. Dziękujemy sobie za wspólną jazdę.
A hostessa wręcza nam złote ogórki, trofeum za przejechanie 200km.
Moje dane z licznika:
Czas: 4godziny 57 minut
dystans: 199,4 km
średnia prędkość: 34,4 km/h
prędkość maksymalna 46 km