Gryfland 2004
15 sierpnia 2004IV Supermaraton Rowerowy Dookoła Zalewu Szczecińskiego
20 września 2004
13-15 sierpnia 2004
Od maratonu w Kłodzku minęło już kilka dni, jednak dopiero teraz znalazłem chwilę wolnego czasu, żeby napisać kilka słów o tych bardzo emocjonujących zawodach. Zacznę od moich przygotowań do tej imprezy. Po doświadczeniach z gorzowskiego maratonu postanowiłem więcej czasu poświecić treningowi, przejechać więcej kilometrów niż przed maratonem w Długich. Musiałem poprawić jazdę pod górę, gdyż ostatnimi czasy jest to moja słaba strona L Wraz z kolegami przejechałem masę kilometrów na tzw. pętlach w Buchałowie. Są tam dwa podjazdy, które myślę nieźle nadają się do treningu. Co prawda nie równają się z prawdziwymi górami, ale to i tak coś J .
13.08.2004r.
Na maraton w Kłodzku wyjechałem razem z rodzicami 13 sierpnia około 7 rano. Zapowiadał się ładny dzień, więc jechało się nieźle. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze Sanktuarium w miejscowości Bardo i przez Kłodzko udaliśmy się do Lądka, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg w jednym z gospodarstw agroturystycznych. Na miejscu byliśmy około godzimy 13 (w piątek 13 J ). Po rozpakowaniu wszystkich rzeczy i po krótkiej drzemce wybrałem się na trening. Przejechałem około 30 km zwiedzając okolice Lądka. Jechało się całkiem dobrze, przygrzewało ładnie słońce. Miałem tylko nadzieję, że taki stan utrzyma się do dnia następnego, kiedy to miałem wystartować w Klasyku Kłodzkim. Prognoza pogody mówiła jednak coś innego. Po powrocie na kwaterę zjadłem kolację i pojechaliśmy do Kłodzka, gdzie o godzinie 20.00 w sali miejscowego OSIRU odbyła się odprawa techniczna. Wcześniej zarejestrowałem się u organizatorów i otrzymałem CHIP przy pomocy którego był mierzony czas każdego zawodnika. Na odprawie zapoznaliśmy się z organizatorami J i z trasą oraz z przeszkodami, które mogą nas spotkać podczas jazdy. W kilku miejscach nastąpiła zmiana wcześniej ustalonej trasy, więc trzeba było uważać , żeby niczego nie przegapić. Zapowiadał się ciekawy maraton. Każdy uczestnik przeżywał już swój start, rozmowom i komentarzom na temat trasy, kondycji i pogody nie było końca. W gronie zawodników, którzy przybyli na tą odprawę zauważyłem kilku znajomych z poprzedniego maratonu, w którym brałem udział (w Długich). Po zakończeniu każdy udał się na nocleg. W Lądku byłem około godziny 22. Szybko poszedłem spać, żeby następnego dnia mieć dużo siły do jazdy.
14.08.2004r.
Pobudkę zaplanowałem na godzinę 7.00 Startowałem w grupie II, czyli o godzinie 9.05, więc 2 godziny na wyszykowanie się i dojazd do Kłodzka powinny wystarczyć. Po przebudzeniu się wyjrzałem za okno, a tam chmury i deszcz L. Pomyślałem, że jak na złość musi padać, a podobno przed naszym przyjazdem przez kilka dni była ładna pogoda. Ale co zrobić na szczęście nie było zimno- około 20 stopni. Po śniadaniu spakowałem rower do samochodu i udaliśmy się do Kłodzka. Po drodze cały czas padał deszcz, a ja cały czas zastanawiałem się, co się będzie działo na trasie. Start w Kłodzku zaplanowano na rynku obok ratusza. Po krótkim błądzeniu J (problem ze znalezieniem rynku) około godziny 8.40 byłem już na starcie. Skorzystałem jeszcze z serwisu, dopompowałem koła i wyregulowałem przerzutki, bo dzień wcześniej podczas treningu zauważyłem, że coś mi tam zgrzyta. Po krótkiej naprawie wszystko było już ok. Miałem nadzieję ze podczas maratonu nie przyda mi się już ten serwis na kółkach, który jechał za zawodnikami. Szybko się ubrałem zapakowałem do kieszonek batony i dodatkową koszulkę z długim rękawem i stałem gotowy do jazdy. Okazało się, że jadę w jednej grupie z Panem Mirkiem z Zielonej Góry. Chwilę pogadaliśmy i trzeba było się ustawiać na linii startowej. Przed odjazdem wyczyściliśmy pamięć CHIPA wkładając go do specjalnej BAZY. Później krótkie odliczanie i startujemy. Deszcz przestał padać i drogi trochę podeschły. W mojej grupie było 10 zawodników. Niektórzy ostro ruszyli do przodu. Część (w tym ja) jechali spokojnie, bo trzeba było się dobrze rozgrzać, a po drugie trasa była trudna wiec nie było co się rwać do przodu. Kluczową role w tym maratonie jak i w innych odgrywa odpowiednie rozłożenie sił.
Po około 3 kilometrach pierwsza przeszkoda J – Przełęcz Bardzka. Około 3 km podjazd nie dał się jednak zbytnio we znaki, bo ze świeżym zapasem sił każdy pokonywał go bez większych problemów. Zaczęliśmy jednak mijać już pierwszych maruderów z wcześniejszej grupy, która wystartowała 5 minut przed nami. Zauważyłem też Pana Jana Ambroziaka ze Słubic niezmordowanego uczestnika maratonu, którego można śmiało stawiać za wzór dla niektórym sportowcom J. Za Bardem mieliśmy skręcać w lewo na Srebrną Górę, jednak niektórzy z rozpędu przegapili zjazd i widzieliśmy jak wracali się na właściwą drogę. Za skrzyżowaniem mieliśmy do pokonania około 10 km odcinek płaskiej drogi, jednak przeciwny wiatr trochę utrudniał jazdę. Wcześniej zdjąłem pelerynkę przeciwdeszczową, bo zrobiło się gorąco przez co zostałem trochę z tyłu za czteroosobową grupka. Jednak przydusiłem trochę mocniej i po pewnym czasie jechałem już w małym peletonie. Zbliżaliśmy się coraz bardziej do pierwszego ciężkiego podjazdu pod Przełęcz Srebrną. Nie był on może długi, ale stromy (około 8,6%). Jeszcze przed Srebrną Góra od grupki, w której jechałem odłączyło się dwóch zawodników. Jechałem z Panem Mirkiem dosyć spokojnie oszczędzając siły na podjazdy. Zaczęło trochę padać, droga zrobiła się mokra i śliska. Pod samym podjazdem spotkaliśmy znowu dwóch uciekinierów z naszej grupki, którzy ubierali pelerynki przeciwdeszczowe, Ja postanowiłem jechać tylko w koszulce z krótkim rękawem, gdyż było mi ciepło, a podczas jazdy pod górę zgrzałbym się jeszcze bardziej. Wreszcie zaczęła się wspinaczka.
Momentami zdawało mi się, że nie dam rady dalej jechać droga prowadziła jakby pionowo pod górę. Stawałem na pedały i powoli wtaczałem się na szczyt. Prędkość momentami spadała do 9 km/h. Nie przeszkadzał mi już padający deszcz, który nawet czasami przyjemnie orzeźwiał, aż wreszcie na chwile przestało padać. Gdy skończył się podjazd i zaczęliśmy jechać w dół byłem nawet zadowolony, gdyż czułem siłę w nogach, ale przede mną było jeszcze kilka ciężkich podjazdów wiec lepiej było nie szaleć i nie narażać się na jakąś niepotrzebną awarię lub upadek. Droga prowadziła prawie cały czas w dół. Zbliżaliśmy się do pierwszego punktu kontrolnego w Nowej Rudzie. Po przyjeździe na PK odczytaliśmy nasze CHIPY napełniliśmy bidony, zjedliśmy po bułce i w dalsza drogę. Zrobiło się dosyć płasko, przez co można było trochę przyspieszyć. Jechaliśmy we dwójkę- ja i pan Mirek zmieniając się co jakiś czas. W końcu dojechaliśmy pod Przełęcz Lisią. Przed nami około 6 km podjazd o nachyleniu 5,5 %. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie stan nawierzchni- dziura na dziurze. Slalomem omijając kolejne doły w jezdni pojechaliśmy pod górę. Jechaliśmy około 15 km/h i co jakiś czas przejeżdżał jakiś samochód. Wjechaliśmy do lasu, gdzie było ponuro i trochę chłodniej. Im wyżej wjeżdżaliśmy mgła robiła się coraz bardziej gęsta. Nagle po około 2/3 podjazdu pan Mirek złapał gumę. Zatrzymaliśmy się i szybko naprawiliśmy awarię. Gdy już prawie skończyliśmy doszła nas grupka kilku zawodników. Rozpoznaliśmy ich- to chłopaki z Warszawy (mieli koszulki LEGIONU). Doszliśmy ich i wspólnie wspinaliśmy się dalej. Po wjechaniu na górę odczuwałem wielką ulgę. Udało się i kolejny podjazd już za nami. Ale zjazd to też był niezły wyczyn. Myślę, że o wiele lepiej się wjeżdżało na tą górę niż zjeżdżało. Trzeba było strasznie uważać na dziury i na śliskie zakręty, a do tego dochodziła mgła, która ograniczała widoczność. Na szczęście udało się zjechać bez większych problemów i wspólnie dotarliśmy do II punktu kontrolnego w Kudowie Zdrój. Sczytaliśmy ponownie CHIPY, napełniliśmy bidony, dostaliśmy po wielkiej kanapce i dalej w drogę. Przestało trochę padać, ale droga była nadal mokra. Przed nami Zieleniec.
W nogach już ponad 100 km. Zaczęliśmy w równym tempie piąć się w górę. Nikt nie wyrywał się do przodu, bo przed nami kilka kilometrów stromego podjazdu. Po męczącej wspinaczce Zieleniec został zdobyty. Rozpoczął się zjazd, na którym odjechali ode mnie chłopaki z Warszawy. Ja wolałem uważać na dziurach i jechałem trochę wolniej obawiając się jakiejś awarii. Dołączyłem do pana Mirka i dalej znowu jechaliśmy razem. Skończył się zjazd, a droga stała się płaska, przez co mogliśmy trochę przyspieszyć momentami jadąc ponad 40 km/h.
Zbliżaliśmy się do kolejnego trzeciego już punktu kontrolnego usytuowanego na 135 km trasy w Bystrzycy Kłodzkiej. Był to jednocześnie koniec małej pętli maratonu. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po wjechaniu na punkt kontrolny okazało się ze jesteśmy pierwsi!!! Przed nami jechało przecież kilku zawodników, jednak nie mogli znaleźć PK gdyż dojazd do niego był źle oznaczony. Nam się jednak udało trafić bez problemu J. Wcześniej jeszcze przed startem zadeklarowałem, że będę jechał małą pętlę czyli 148 km, jednak w Bystrzycy czułem się na tyle dobrze, że postanowiłem jechać dalej na długą pętlę czyli na 214 km. Po napełnieniu bidonów ruszyliśmy dalej. Zaraz za Bystrzyca spotkaliśmy jednego gościa, który szukał punktu kontrolnego w Bystrzycy J Jak się później okazało prawie wszyscy mieli z nim problem (z punktem J). Deszcz znowu zaczął padać trochę mocniej. A my powoli dojeżdżaliśmy już pod Przełęcz Puchaczówkę.
Był to dla mnie chyba najcięższy podjazd na całej trasie. Zaczynałem odczuwać już zmęczenie, a podjazd ciągnący się przez 8km zdawał się nie mieć końca. Do tego deszcz zacinał coraz bardziej, im wyżej robiło się coraz chłodniej. Zwolniłem trochę, przez co Pan Mirek mi odjechał. Końcówkę góry pokonywałem sam. Na szczycie ubrałem pelerynkę przeciwdeszczową i zacząłem jechać w dół. Jednak daleko nie zajechałem, zacząłem trząść się z zimna. Zatrzymałem się i wyjąłem z kieszeni wożoną od 160 km koszulkę z długim rękawem. Ubrałem się porządnie i od razu zrobiło się cieplej. Znowu przestałem zwracać uwagę na padający deszcz i ostro jechałem do przodu mając nadzieję, że jeszcze dojdę Pana Mirka. Przejechałem Stronie Śląskie i skręciłem na Lądek Zdrój, gdzie był 4 punkt kontrolny na trasie. Przed samym wjazdem do Lądka zobaczyłem kilku zawodników szukających drogi, gdyż oznaczenia były tak kiepskie, że nie wiadomo było jak jechać.
Pojeździliśmy chwilę i jakoś znaleźliśmy punkt, który był na rynku w Lądku. Wjechaliśmy przez to od przeciwnej strony na PK i podejrzewano nas ze coś kombinujemy, a my po prostu nie mogliśmy znaleźć dobrej drogi. Po napełnieniu bidonów napojami izotonicznymi wyruszyliśmy na ostatni odcinek maratonu- z Lądka do Kłodzka. Na 177km zaczął się podjazd pod Przełęcz Jaworową. Przez ponad połowę góry trzymałem się z grupką czteroosobową, jednak później zostałem trochę z tyłu. W miedzy czasie minął mnie jakiś kolarz z KKZK, jak się później okazało zdyskwalifikowany, bo podobno cały klub coś kombinował na trasie. Prawie na szczycie doszedł mnie jeden zawodnik, ale niestety nie pamiętam numeru. Razem jechaliśmy przez chwilę, a później pokonaliśmy zjazd z przełęczy. Przed Mąkolnem pojawił się kolejny problem z oznaczeniem trasy. Spotkaliśmy tam kilku kolarzy, którzy też nie mogli znaleźć właściwej drogi. Po krótkiej konsultacji udało się znaleźć właściwy kierunek. Do pokonania został nam jeszcze tylko jeden podjazd. W grupce około 4 osobowej wspinaliśmy się pod górę. Później już tylko zjazd do Kłodzka. Na liczniku miałem już ponad 200 km, a do mety jeszcze kawałek. Na ulicę Kłodzka wjechałem z wcześniej wspomnianym zawodnikiem, którego numeru nie pamiętam. Spotkałem jeszcze Pana Mirka i wspólnie wjechaliśmy na metę, gdzie było już kilku zawodników, którzy jechali krótki dystans.
Wymieniliśmy wrażenia z trasy, zjedliśmy ciepły makaron z sosem (bardzo dobryJ) i mieliśmy chwilę odpoczynku. Powoli zaczęli zjeżdżać znajomi z Zielonej Góry, którzy startowali w późniejszych grupach. Wszyscy zgodnie narzekali na dziurawe drogi, kiepskie oznaczenie trasy i pogodę. Jednak myślę, że każdy był zadowolony, że udało mu się pokonać ten ciężki maraton. Poszedłem jeszcze oddać CHIPA i zobaczyć, jaki osiągnąłem wynik. Jak się okazało przejechałem cały długi dystans w 8 godzin 22 minuty i 3 sekundy. Uważam to za swój wielki sukces, gdyż przed maratonem myślałem, że przejadę go z gorszym czasem. Przebrałem się w suche ciuchy, spakowałem rower do samochodu i ruszyliśmy na nocleg. W tym momencie znowu zaczął lać deszcz. W drodze do domu mijaliśmy jeszcze niektórych zawodników zmierzających w deszczu do mety. Tymczasem ja się cieszyłem, że mam to już za sobą i siedzę w cieple a za chwilę będę mógł się położyć spać J. W Lądku byłem koło 19.00, nie miałem nawet siły już nic zjeść. Poszedłem spać koło godziny 22.00 zmęczony, ale bardzo zadowolony J
15.08.2004r.
W niedzielę obudziłem się około 8 rano. Za oknem pięknie świeciło słońce. Szkoda, że dopiero teraz – pomyślałem. Gdy wstałem nie czułem strasznego zmęczenia. Bolały trochę mięśnie, ale wiadomo, że po takim dystansie zawsze coś boli :). Po śniadaniu spakowaliśmy wszystkie nasze rzeczy do samochodu, pożegnaliśmy się z przemiłymi właścicielami domu, w którym mieszkaliśmy i udaliśmy się znowu do Kłodzka, gdzie na godzinę 10.00 zaplanowano uroczyste zakończenie zawodów i wręczanie pamiątkowych medali. Po przyjeździe do kłodzkiego OSIRu poszedłem zobaczyć, które zająłem miejsce. Akurat jeden z organizatorów wywieszał na tablicy ogłoszeniowej kartkę z wynikami. Jak zwykle musiało pójść coś nie tak, a mianowicie sklasyfikowano mnie na złym dystansie. Wcześniej przed maratonem deklarowałem jazdę na 148 km, ale podczas zawodów zmieniłem zdanie, poinformowałem organizatorów, że jadę dalej i pojechałem na 214 km.
Jednak chyba coś umknęło organizatorom i przypisali mnie do grupy jadącej krótki dystans. Trochę to zakręcone, ale poszedłem do biura, żeby wszystko wyjaśnić. Później poprawiono wyniki i wszystko miało już być ok. Podczas wręczania pamiątkowych medali doszło do małego zgrzytu za sprawą kolarzy z Klubu Kolarskiego Ziemi Kłodzkiej, którzy zostali zdyskwalifikowani za oszukiwanie na trasie. Podczas dekoracji wznosili głupie okrzyki, co na pewno nie przysporzyło im kibiców. Poza tym wszystko przebiegło w bardzo milej atmosferze. Na koniec zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie. Podsumowując cały maraton można uznać za udany pomimo niedociągnięć ze strony organizatorów i ciężkich warunków atmosferycznych. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że był to pierwszy maraton tego typu organizowany przez nich i należą się wielkie słowa uznania za to, że są jeszcze ludzie, którym w dzisiejszych czasach chce się coś organizować. Na pewno w przyszłym roku wyciągną wnioski z tegorocznej imprezy i poprawią słabe punkty. Moim zdaniem kiepska pogoda, dziurawe drogi i ciężka trasa sprawiły, że impreza ta stała się bardziej atrakcyjna i wymagająca. Za rok na pewno pojawię się na starcie II Klasyka Kłodzkiego :)
Do zobaczenia za rok!!!
Tekst pochodzi ze strony Romka