Wyniki Świdwińskiego Maratonu Rowerowego
7 lipca 2014Kołobrzeski Maraton Rowerowy na Was czeka!
8 lipca 2014Lato w pełni, chociaż na nadmiar słońca dotychczas nie narzekaliśmy i oczekiwaliśmy ciepłych dni z utęsknieniem. Czasami warto uważać, o czym się marzy, bo marzenia się spełniają, a prośby zostają wysłuchane.
Wiedzą to ci, którzy podobnie jak my w piątkowe popołudnie zawitali w Świdwinie. My oczywiście musiałyśmy być, gdyż po pierwsze mamy blisko, a po drugie i ważniejsze- mamy sentyment do organizatora. Ale o tym za chwilę.
Do Świdwina podobnie, jak na poprzednie maratony, zjeżdżałyśmy każda z innego miejsca. Chuda przyjechała pociągiem ze Szczecina i już w pociągu, pełnym znajomych rowerzystów, cieszyła się maratonową atmosferą. Gui skorzystała z uprzejmości znajomych i z Wrocławia przyjechała z Krzysiem i Irenką. Ja dojechałam „biedronką”, czyli naszym czerwonym fordem Ka, do którego spakowałam rower, lodówkę turystyczną i mnóstwo niepotrzebnych rzeczy ( potrzebne zostały na suszarce). W lodówce wiozłam ulubioną zupę dziewczyn- jarzynową z warzywek z działki.
Po wypakowaniu wszystkiego z samochodu okazało się, że… jedna z moich rowerowych rękawiczek nadal wisi na suszarce. Perspektywa jazdy bez rękawiczek wcale mi się nie uśmiechała. Wydawało się, że jedyną nadzieją będzie Netto, w którym ostatnio jakieś rowerowe drobiazgi widziałam. Od czego ma się jednak przyjaciół i niezawodny facebook. Ledwo poskarżyłam się na swoje gapiostwo, a już koleżanka pakowała zapasową parę dla mnie (prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie?)
Przed dwudziestą stawiłyśmy się na odprawie technicznej. Odebrałyśmy numery startowe i bardzo rowerowe kubki.
Powitania, rozmowy… i zaczęła się odprawa. Gdy organizator zaczął mówić o maratonie rodzinnym, nam zrobiło się tak bardzo ciepło koło serca, bo przecież nasza przygoda z Supermaratonami zaczęła się na maratonie rodzinnym cztery lata temu w Radowie Małym. Atmosfera, o którą zadbali wówczas organizatorzy zafascynowała Gui do tego stopnia, że … no właśnie… jeździmy coraz więcej i coraz dalej.
Gdy już poznałyśmy trasę, dowiedziałyśmy się, że punkty żywieniowe są co 50 km, a po maratonie organizator proponuje kąpiel w… Redze, wróciłyśmy na stancję. Szybka kolacja i idziemy spać- w końcu następnego dnia czeka nas 158 km w upale.
W sobotę budzimy się w doskonałych humorach (a czy my potrafimy inaczej?) Krem z filtrem 50 nakładamy bardzo starannie- żadna z nas nie chce wyglądać po południu jak Indianka. Na niebie pokazują się chmury, więc jest nadzieja, że nie padniemy w upale. Startujemy sprzed Urzędu Miasta, czyli w samym centrum – to taki świdwiński zwyczaj – mieszkańcy mają wiedzieć, że jest rowerowe święto. Ruszamy przed 9.00. Najpierw Chuda, która kolejny raz ma podobny skład grupy startowej, a 6 minut później Gui i ja. Początkowo jedziemy znajomą nam trasą – byłyśmy tu rok wcześniej.
(…)
Ania Kruczkowska
Źródło i ciąg dalszy: Kobiece rozmówki przy herbacie (klik)