MRDP dzień dziesiąty
28 września 2009Korona Gór 2009
5 października 2009Po burzliwych zeszłorocznych dyskusjach dotyczących zasad rozgrywania Pucharu Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych wystartowaliśmy w sezon 2009 pełni otuchy i nadziei, choć układanie regulaminu wymagało kompromisów. Czy to był udany rok?
Na forum, wśród maratończyków już trwają dysputy. Niektóre zaogniają głowy. Sporadycznie ktoś usiłuje dyskutantów pogodzić wskazując na to, co straciliśmy z oczu już dawno, a więc przede wszystkim zabawę.
Planowaliśmy zorganizować 12 maratonów w tegorocznym cyklu, ale odbyło się ich 11. Orgowie radzą nad przyszłorocznym kalendarzem. Usiłują z dystansem spojrzeć na tegoroczne niedociągnięcia i problemy, które się w cyklu PP pojawiły. Bezwzględnie trzeba im zaradzić, ale jak to zrobić, by pogodzić interesy wszystkich uczestników?
Najwięcej kontrowersji, nie od dziś budzi podział na rowery szosowe i inne. Każdy ma jakiś pomysł na definicję, są też zwolennicy zniesienia tego rodzaju rozgraniczeń. Tak pięknie zwany „pepelizator”, system wyłaniania grup startowych w drodze losowania, który zdał moim skromnym zdaniem egzamin na wielu imprezach, nie wszystkim przypadł do gustu. Wymienić można też szereg innych zastrzeżeń, które do każdego z orgów mają maratończycy.
Ale działa to, jak to zwykle bywa z bronią tego rodzaju, w dwie strony. Wszak krytyka jest obosieczna. Do mankamentów wielu uczestników maratonów zaliczyć należy chociażby to, że nie zapoznają się komunikatami i prośbami orgów, z czego wynikają później nieporozumienia dotyczące zapisów, wpisowego, ustawiania grup startowych itd. Z własnego doświadczenia z pracy w biurze zawodów powiedzieć mogę, że najczęściej słyszanym w piątkowy wieczór zwrotem jest „ale ja nie wiedziałem”.
Nad trudnościami i słabościami cyklu PP będziemy jeszcze nie raz dyskutować, radzić, polemizować, podsumowywać, wykazywać, szukać rozwiązań. Wolę jednak teraz, kiedy rower ma więcej wolnego, bo pogoda za oknem nie zawsze zachęca do peregrynacji na dwóch kółkach, spojrzeć na Puchar Polski przy gorącej, aromatycznej herbacie, która ma to do siebie, że nastraja optymistycznie. Bywa, że huraoptymistycznie, ale nie mam nic przeciwko, by tego rodzaju atmosfera mi się udzieliła.
Przede wszystkim cieszy mnie frekwencja, która przyrasta regularnie na każdej z imprez. Coraz większe zainteresowanie Pucharem Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych czyni z poszczególnych edycji wyjątkowe wydarzenie sportowe. Przyczynia się też do popularyzacji kolarstwa, a przede wszystkim daje możliwości sprawdzenia swojej formy przez tych, którzy amatorsko i z zamiłowaniem uprawiają tę przepiękną, acz trudną dyscyplinę.
Nie szkodzi, że pojawiają się też zawodnicy z licencjami. To ich problem, jeśli mierzyć się chcą z ludźmi, którzy nie posiadają i nigdy nie wejdą w posiadanie umiejętności mastersów, a jednak dają z siebie tak wiele, że zasługują na miano bohaterów, niezależnie od osiąganych wyników.
Jest z nami znów Asia z Wrocławia, która w dodatku w tym roku zdobyła wszystkie możliwe oferowane przez cykl tytuły. Zresztą, cóż to dla niej? Nikogo chyba asine sukcesy nie zaskakują, a z pewnością wszystkich cieszą. Mnie bardzo, bo choć mi Asia „dokłada” regularnie, to właśnie taka konkurencja sprawia, że ma człowiek motywację do wytężonej pracy, tak by choć trochę przybliżyć się do wyników, którymi pochwalić się może ktoś taki jak Nasza Asia Kochana.
Na szosy, którymi prowadzą trasy maratonów naszego cyklu powrócił Adagio. Zainaugurował sezon na Klasyku Kłodzkim i bardzo się z tego powodu radują nasze serca, gdyż nam Adasia brakowało. Zwłaszcza, że i na forum tak rozsądnie i pięknie pisze, nie dając się ponieść emocjom. Lubię to czytać. Bardzo lubię.
Na tymże samym KK Małgosia z Wrocławia miała groźny w skutkach wypadek, ale już szczęśliwie dochodzi do siebie i pewnie jeszcze w tym miesiącu dosiądzie dwóch kółek. A w przyszłym sezonie pokaże nam, co potrafi, a wszyscy wiemy, że potrafi naprawdę niemało! Podtrzymuję, to co napisałam, że bez Małgosi PP jest jak piwo bez gazu. Lubi ktoś takie?
Lubię też samozaparcie Irenki, którą autentycznie cieszy pokonywane dystansów giga. Podziwiam hart ducha, wytrwałość, tę najprawdziwszą na świecie radość i umiejętność sycenia się każdym kilometrem trasy, napotkanym pięknym widokiem, rozległym pejzażem, malowanymi na szosie przez światło i cień obrazami. Tym wszystkim, czego ja po drodze nie dostrzegam w szaleńczym wyścigu z czasem.
Więcej jest takich osób w „moich maratonach”, zdecydowanie więcej. Takich, o których Musaszi mówi, że są ikonami. Takich, których znam z forum, a w podróży, na trasie, w czasie imprezy integracyjnej, podczas dekoracji mam wreszcie okazję przekonać się, jak ciekawy człowiek kryje się za tajemniczym nickiem.
Takich, bez których maratony nie smakowałyby mi tak bardzo. Takich, które są solą tych imprez. Natchnieniem dla tego tekstu.
Podsumowując – takich, o których pepe mawia, że w innych okolicznościach nie byłoby z nimi o czym rozmawiać, bo trudno byłoby znaleźć wspólny temat. Tymczasem rower sprawia, że wszyscy, niezależnie od zajmowanej pozycji, wykonywanego zawodu, wieku, statusu majątkowego czy społecznego mamy ten wspólny mianownik, który decyduje o tym, że chcąc nie chcąc tworzymy rodzinę. Wielce różnorodną, ale przez to niezwykle interesującą. Tak mawia pepe i ma rację.
Sądzę, że każdy z nas ma takie osoby, które spotykać chce na maratonach i nie tylko. Z którymi rywalizuje, z którymi się przyjaźni, o które się troszczy na trasie, które troszczą się na trasie o niego, z którymi koresponduje między imprezami i poza sezonem, z którymi lubi napić się piwa lub wina i pogadać. Za którymi zwyczajnie tęskni. Tak rodzą się wieloletnie przyjaźnie, ale też miłości. Tak, tak… Mamy tego namacalne przykłady, w dodatku udokumentowane na zdjęciach. No i pięknie, zwłaszcza, że dla mnie po sąsiedzku ;)
Każdy ma też takie miejsca, do których lubi wracać. Maratony, które szczególnie sobie upodobał. Warto dodać, że każda impreza ma swoich zadeklarowanych miłośników. Jako że nie przepadam za pożegnaniami, a wolę powroty, więc chce mi się wracać do każdego z tych miejsc, gdzie zostawiłam hektolitry potu. A że daję z siebie na maratonach niemal wszystko, przyjdzie mi się powłóczyć i w roku następnym po Polsce. Zwłaszcza, że wciąż na maratonowej mapie są miejsca, gdzie jeszcze mnie nie było. A ciekawość, jak to kobietę, pali…
Niech czas jesiennego roztrenowania będzie dla wszystkich przed budowaniem formy zimową porą zabarwiony tą chwilą refleksji. Obojętnie, czy nad kubkiem gorącej, aromatycznej herbaty (aromat pochodzić może nie tylko z bergamotki, ale również z rumu), czy może lampką koniaku, kieliszkiem wina, kuflem piwa, pełnym izotonika bidonem.
Postarajmy się, zanim znów wejdziemy w wir treningów i przygotowań do sezonu 2010, zanim znów zaczniemy katować trenażer, zanim będziemy kalkulować, jak dołożyć (minut) konkurencji odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę pociąga i cieszy nas w maratonach? Co sprawia, że chcemy w nich uczestniczyć, niejednokrotnie przemierzając całą Polskę? Przecież chyba nikt nie jest do udziału w nich zmuszany?
Sami też odpowiedzcie sobie na pytanie, czy sezon 2009 w Szosowych Maratonach Rowerowych był dla Was udany? A pewnie był, bo każda impreza czegoś nas o sobie uczy, pozwala przekraczać kolejne granice i bariery, sprawia, że sami w swoich oczach stajemy się niepokonanymi zwycięzcami. I o to właśnie chodzi, o to biega, o to jeździ…
greten
P.S. Wszystkich, którzy posnęli w połowie lektury tego tekstu informuję, że autorka nie przewiduje publikacji wersji skróconej ;)