Generalka po Gryficach
25 czerwca 2007Ostatni TAAAKi podjazd
28 czerwca 2007Oj…, wspaniale było.
Pogoda, w tym widoczność – marzenie
Zupełnie mi nie znana formuła maratonu. Dojazdówka, ściganie, dojazdówka, ściganie….. (przypomina trochę rajdy samochodowe)
W opisie wydawało mi się dość skomplikowane, w praktyce, ot 4 czasówki na start których trzeba było dojechać dowolnym tempem. Można było szybko jak kto chciał, ale widoki były tak piękne, że szkoda było pędzić. Czasu było wystarczająco dużo na rozmowy, na spoglądanie to tu, to tam. Nie znam tych gór i już widzę że to jakieś zaniedbanie poważne z mojej strony. Trza będzie nadrobić.
Dodatkowym plusem faktu że ścigaliśmy się pod górę a zjeżdżając mogliśmy to robić bez pośpiechu było bezpieczeństwo. Im jestem starszy, choć jestem młody, tym bardziej cenię je bardziej. Pewnym mankamentem jeśli chodzi o mnie, ale niestety nieuniknionym, były przerwy między startami. Jakoś wolę jak już wsiądę na rower jechać jednym cięgiem do mety. Za to z kolei dzięki tym krótkim przerwom można było doświadczyć aż czterokrotnie jazdy w peletonie, co w przypadku słabszych kolarzy do których się z całą pewnością póki co zaliczam było wielką atrakcją, i nie powiem, przeżyciem – ten szum dziesiątek toczących się opon – piękne. Pierwszy raz miałem okazję to przeżyć. Szkoda tylko że tak jak wspomniałem w moim wypadku tak krótko, ale za to cztery razy :)
Kolejną atrakcją był zostawiony na deser podjazd na Przełęcz Karkonoską. Choć góral ze mnie żaden (świadczy o tym moje 105 miejsce), to tu odniosłem sukces – wjechałem nie schodząc z roweru. Zrobiłem to co prawda w tempie pieszego (jakieś 5km/h) ale wjechałem:) Przy okazji przepraszam wszystkich za utrudnienia w marszu – trudno było mnie wyprzedzić z racji nie szybkości, a toru jazdy – nieco pokrętnego.
No cóż. Nie było łatwo. Nie mogło być łatwo, chodziło o to żeby było trudno, no i się panu Zamanie udało. Dziękujemy. Dziękuję kibicom i kolarzom już zjeżdżającym za doping przy podjeździe, wreszcie przekonałem się jakie pozytywne efekty daje to hop, hop, hop… Dziękuję też koledze który dla sportu wjeżdżał sobie drugi raz na górę, mijając mnie pocieszył: „jeszcze tylko kawałek”. Nie zapamiętałem nawet sylwetki, nie wspominając już o numerze. Pot zasłaniał mi oczy, błędny wzrok utkwiony w kosmos. Szaleństwo, zgroza.
Dziękuję za wspólną jazdę peletonowi za peleton. Tobie Asiu za towarzystwo i sprint do mety 3 czasówki. Pozwoliłem sobie to skomentować cytując Sztura z Seksmisji: „Kobieta mnie bije!!” Mam nadzieję że Twoje duże serce (bo jak ktoś zajmuje się dziećmi ma Duże Serce – że pozwolę sobie na poufałość) powróci do właściwego sobie rytmu. Powrotu do zdrowia, oby to nic poważnego.
Pozdrawiam, Piotrek P. vel pepe