Generalka po Istebnej
22 lipca 2007Siedmiu wspaniałych
23 lipca 2007Konsekwentnie realizując swój plan startowy, wziąłem udział w kolejnym, moim drugim maratonie Pucharu Polski. Górska edycja PP Pętla Beskidzka x 3 Istebna 2007. Istebna, turystyczna miejscowość położona w górach, ma jedną, zasadniczą zaletę: jest stosunkowo blisko mojej rodzinnej chatki, bo tylko o rzut beretem – 320km. Tam nie będzie już żartów, samo uporanie się z dystansem, przewyższeniami i zmieszczenie się w limicie czasowym będzie dużym sukcesem – pomyślałem, zanim złożyłem swój akces startu.
W ramach przygotowań, praktycznie wszystkie wolne chwile w czerwcu spędziłem na rowerze, pokonując nasze, świętokrzyskie wzniesienia.
Tym razem musiałem na maraton jechać sam, więc w piątek rower zamiast na dach, zapakowałem do bagażnika i heja na południe kraju. Całą drogę z zaciekawieniem słuchałem radia i wyczekiwałem na koniec wiadomości, kiedy to podawano prognozę pogody na weekend. Jakieś fatum, czy co? W czasie podróży do Leszna, też o niczym innym nie myślałem jak o pogodzie, ale tam organizatorzy zasłużyli na dobrą aurę, więc w Lesznie obyło się bez opadów, mimo, że dzień wcześniej pioruny waliły niemiłosiernie. Nie wiedziałem jeszcze, że orgowie z Istebnej też usilnie pracowali dobrymi uczynkami i wzorowym przygotowaniem maratonu, aby deszczowa pogoda z ostatnich dni zawróciła skąd przyszła. Prośby zostały wysłuchane i w sobotę nad Istebną zaświeciło słoneczko.
Stanąłem na starcie punktualnie o 7:15 i razem z pierwszą grupą wyruszyłem na rowerowe zmaganie z górami. Do Zaolzia tempo rozgrzewkowe, wszyscy uśmiechnięci i zadowoleni. Licznik ospale obrócił się o kilka kilometrów i zaczął się wjazd na Kubalonkę. Asfaltowa leśna dróżka, wijąca się pośród wysokich świerków tylko swoją stromizną przypominała mi, że jestem w Beskidach, a nie w Górach Świętokrzyskich. Dobra, myślę sobie, jesteśmy na maratonie, a nie na wycieczce rowerowej i nieco mocniej przycisnąłem na pedały. Myślałem, że kilku zawodników siądzie na koło i przyspieszymy tempa. Co jakiś czas spoglądam za siebie,… niestety jestem sam. Inni widać, wybrali towarzystwo dwóch pań, które wystartowały z nami w grupie. Ach te dziewczyny,… potrafią zakręcić … :wink: .
No cóż, jestem już rozgrzany, zjeżdżam w dół do Wisły, dokręcając od czasu do czasu i spoglądając wyżej na serpentyny czy jednak ktoś zdecydował się przyspieszyć. Nie ma nikogo. W Wiśle ostry zakręt za stacją benzynową i jestem na drodze wiodącej na przełęcz salmopolską. Oglądam się za siebie, ale nie widzę nikogo. Na 28km dochodzi mnie 2 zawodników nr 29 i 30. Trochę mnie zdziwiło, że są to zawodnicy z grupy startującej 5 minut po mnie, bo raczej spodziewałem się kogoś z mojej grupy. Czyżbym za wolno jechał?,… szybciej nie powinienem, bo się spalę,… Niech jadą,.. ja poruszam się swoim tempem, jeszcze 250km przede mną. W Szczyrku Dolnym, jakieś 200m przed sobą, dostrzegam sylwetki tych samych kolarzy. Chyba zwolnili i czekają na mnie, bo nie wierzę, że osłabli. Teraz do Milówki praktycznie nie ma dużych gór,… ale jest silny wiatr, więc dużo łatwiej będzie nam pokonać ten odcinek we trójkę. Dosyć sprawnie przejechaliśmy w miarę płaski odcinek, jeżeli w ogóle były płaskie odcinki na maratonie :wink: . Przed nowo wybudowaną estakadą skręt w lewo i ostry podjazd, …Podziękowałem za wspólną jazdę, są mocniejsi i szybciej chcą pokonać wzniesienie, więc dalej jadę sam.
Uffff, Ochodzita – zdobyta. Zjazd, następnie podjazd i jestem po raz pierwszy na linii mety. Nie byłem pewny, czy PŻ jest już na trasie przed Kubalonką, czy nadal na starcie. Obecni obserwatorzy przy mecie na moje pytanie krzyczą, że PŻ jest w miejscu startu. Obok sklepu zaparkowałem samochód, wiec postanowiłem nie zajeżdżać na start, tylko zatrzymać się przy samochodzie. W kilka minut, uzupełniłem bidony, zjadłem banana, wrzuciłem nakolanniki do bagażnika i w drogę. PŻ był również na trasie – orgowie nie zawiedli. Ufffff, Kubalonka po raz drugi – zdobyta.
Przed Salmopolem zdawało mi się, że na poboczu stał jeden z czołowej dwójki, ale nie dostrzegłem, czy miał przypięty numer startowy. Yes, yes, yes Salmopol po raz drugi – zdobyty. Przed Radziechowymi widzę na poboczu odpoczywającego zawodnika (29), jest sam. Dotarłem do punku żywnościowego nr 2, pytam czy jest ktoś przede mną? Odpowiedź brzmi, że jadę pierwszy. Zjadłem banana, uzupełniłem wodę w bidonie, batonik na drogę, patrzę, a na punkt zajeżdża Andrzej G (52). startujący 15min po mnie, a z nim nr 29 Waldek S. Pytam gdzie pozostali z grupy, bo wiem, że grupa czwarta miała chyba najsilniejszy skład. Okazuje się, że Andrzej odskoczył od nich jeszcze na pierwszym kółku. Nawet dobrze, że jest nas trzech, bo do Milówki będziemy zmagać się z wiatrem wspólnie. Będzie łatwiej. Andrzej jest wyraźnie mocniejszy i nie dotrzymujemy mu koła. Przede mną jeszcze Ochodzita i trzecie okrążenie. Jedziemy razem na zmiany z Waldkiem S. Tym razem Waldek również wzniesienie pokonuje w moim, nieco wolniejszym tempie. Zauważyliśmy, że Andrzej sam zmagając się z potężnym wiatrem nie zwiększa od nas dystansu. We dwóch jednak łatwiej – wnioskujemy. Dochodzimy do Andrzeja i razem we trójkę docieramy do Koniakowa, a następnie mijamy Istebną.
Rozpoczynamy trzecie, ostatnie okrążenie. Dojeżdżamy do punktu żywnościowego przed Kubalonką. Ja i Andrzej zatrzymujmy się w punkcie, Waldek przejeżdża na biegu. Po raz kolejny mam problemy z wpięciem się w pedały, bo PŻ zlokalizowany jest na lekkim podjeździe, a zmęczenie więcej niż trochę daje znać o sobie. Andrzej dochodzi do Waldka, ja zostaję kilkadziesiąt metrów z tylu. Do Wisły na zjeździe odległość między nami nieco się zwiększa, ale rozsądek podpowiada mi, że mokra nawierzchnia i zmęczenie nie służy w tym momencie do bicia rekordów prędkości. Przed Salmopolem dochodzę do chłopaków. Waldek ma kłopoty z mięśniami, zostaje z tyłu. Ja z Andrzejem pokonuję po raz ostatni podjazd na Salmopol. Andrzej w dalszym ciągu ma większy zapas energii, więc na przełęczy jest 2 min przede mną. Dalszą drogę pokonuję samotnie zmagając się z Ochodzitą, wiejącym wiatrem, i słabnącym już organizmem.
Trasę znam doskonale, bo przecież dzisiaj pokonuję ją po raz trzeci. Wiem, że czeka mnie stromizna za estakadą, kostka brukowa i meta, którą organizatorzy usytuowali, nie ma co,…. w ciekawym miejscu ;) Najbardziej strome odcinki podjazdów, które pokonywałem 15km/h teraz jadę tyko 9km/h,…. ale jadę. Nie mogę dopuścić do chwili słabości, bo tylko moment nieuwagi, a ponowne wpięcie w pedały stanie się niemożliwe. Przed każdym załamaniem profilu podjazdu, zbieram siły i koncentruję się, jakbym startował w konkurencji podnoszenia ciężarów. Jestem nareszcie w Koniakowie Jeszcze ostatnie spojrzenia na piękną panoramę Beskidów, bo zaraz zjazd w dół i ostatni podjazd na metę. Już nie walczę o czas, zjeżdżam siłą grawitacji,… liczy się tylko wjechanie na rowerze na metę, więc każdą ilość energii, która jeszcze we mnie drzemie mam obudzić na ostatnich 200m.
I….. jest, widzę w oddali grupę ludzi. Tak, to już meta. Teraz tylko spokojnie. Na razie jest jeszcze w miarę łagodnie, nie jest trudno, ale już niedługo ostry podjazd. Mijam prowadzącego rower poboczem zawodnika z krótszego dystansu. Wiary w możliwość pokonania mety na rowerze jakoś mi nie dołożył. Oddycham już pełną mocą, pedałami obracam chyba z kadencją 1 obrót na 2 sekundy, . . . ale obracam.
Jeszcze ostatni wysiłek, jeszcze tyko raz, może dwa obroty . . . i jeeeeeeeeeest META. Dosłownie minuty po mnie zajeżdża Waldek S. Marek W i Tomek W. Podchodzę do komputera, spoglądam na czasy. Jestem 3 w kategorii . No nie,….tylko 4 sek za Markiem W :shock: . Czekam cierpliwie 15 minut. W tym czasie żaden z supermaratończyków nie pojawił się na mecie, więc jestem trzeci – PUDŁO :lol: .
Serdeczne podziękowania dla organizatorów Pętli Beskidzkiej, za super organizację imprezy. Spisali się na szóstkę z plusem.
Pozdrawiam wszystkich uczestników PB i do zobaczenia na następnych maratonach. Krzysztof Cz.