Objazd trasy 155km w Kołobrzegu
16 maja 2006Wiatr, moreny, jeziora i morze
20 maja 2006Jerzy Złotowski
Przygotowania do maratonu w Łobzie trwały bardzo krótko, złożyło się na to wiele spraw a w szczególności niesprzyjająca aura, a w moim przypadku komplikacje zdrowotne.
Postanowiłem nie dać się słabościom i wystartować w tym maratonie bez ambicji na jak najlepszą lokatę lecz typowo turystycznie. By startowi mojemu przyświecał jakiś cel postanowiłem jadąc pomagać mojej klubowej koleżance Janinie (nr 169) w uzyskaniu lepszego czasu od zeszłorocznego na tym samym dystansie. Założyłem, że będę trenerem, batem oraz serwisantem Janeczki. Czy podołam jechać tak szybko lub tak wolno, czy nie zaswędzi mnie noga i nie pojadę z innymi – czas pokaże – jest to także próba dla moich postanowień.
Wyjazd nastąpił w sobotę (dzień startu, zwykle byliśmy w piątek) godz 4.45 po drodze spotykamy grupę z Strzelec Kraj. oraz Barlinka zmierzające w tę samą stronę. Kawalkada samochodów sunęła dosyć szybko na miejsce startu. Na miejscu meldujemy się o 6.40, w bazie już dosyć duży ruch. Powitania z uczestnikami z całej Polski, wielu brakuje lecz dopływ nowych uczestników jest imponujący na liście startowej około 240 uczestników (jest to drugi co liczebności maraton szosowy w historii Pucharu Polski, czas na rekord). Dowiadujemy się, że odprawy technicznej w sobotę nie będzie, ci którzy już startowali w tym cyklu nie mają problemu. Na starcie już krzątanina że aż miło. Start wszystkich grup przesuwa się o 5 min. Moja grupa będzie startowała o godz 9.00, mam dużo czasu, poświęcamy go na dopieszczenie rowerków, uściski ze starymi znajomymi. Także na ostatnie uzupełnianie bidonów. Sprawozdawca na starcie wyczytuje wszystkich z danej (startującej) grupy, przy niektórych zatrzymując się by ich uhonorować. Wspomniał o koledze Henryku (nr 90) który przyjechał do Łobza na rowerze chce startować na dystansie 3 x 110km i rowerkiem wrócić do domu tj. Wałbrzycha . Jest to wyczyn robiący wrażenie, a tym bardziej że kolega Henryk ma protezę jednej nogi. Wspomniał także i o mnie jako jednym, dzięki któremu powstał ten popularny cykl Pucharu Polski. Skłamałbym gdybym powiedział , że nie było to miłe.
Godz 8.56 na starcie przygotowana grupa w której jadę ja (nr 170) , Janina (169) , Stefan (166) z Krzyża były kolarz bardzo mocny, najpewniej to bracia Marek (174) i Andrzej (175) pierwszy ze Szczecina ,drugi miejscowy oraz Iwona (178) i Przemysław (180) oraz małżeństwo naszych klubowiczów Grażyna (172) i Zbigniew (171) z Gorzowa i jeszcze parę innych osób.
Start – wychodzę na prowadzenie i kontroluję gdzie moja towarzyszka. Wyjazd z Łobza w kierunku Reska pod górkę wszyscy zgodnie z tyłu. Za chwilę rozumiem czemu, bali się by policja nie złapała ich na radar. Bardzo dobra sprawa ta policja hamowała temperamenty nie tylko cyklistów lecz co ważniejsze kierowców. Po minięciu mundurowych do przodu wyskakuje Eugeniusz (167) jeden z najstarszych uczestników imprezy, Stefan obserwuje mnie czy dotrzymam słowa danego Janeczce a na pewno byłoby mu na rękę bym je złamał. Po braku reakcji z mojej strony Stefan ruszył i razem z Eugeniuszem pojechali do przodu. Nastąpiła szybsza jazda z tyłu za nami została Grażyna i ja z Janeczką reszta pognała. Ja byłem dosyć spokojny lecz chciałoby się pociągnąć. Wiem że Janeczka rozkręca się dopiero po pięćdziesiątce (ha ,ha) czekałem spokojnie co się będzie działo. Na około 12 km widzimy przed nami braci Marka (174) i Andrzeja (175) , cieszę się i wiem , oni są w naszym zasięgu. Dopinguję Janeczkę i dojeżdżamy do nich i tu Janeczka popełnia kardynalny błąd przejeżdża koło nich i zostawia ich z tyłu (nie zna męskich ambicji). Marek z Andrzejem spinają się i już są przed nami około 100m. Trwało to jednak niewielką chwilę i znowu jechaliśmy razem. Czułem, że chyba nie są zadowoleni tym bardziej gdy kobieta starsza od nich daje radę jechać z nimi. Ściganci z grup startujących za nami mijając nas pytali co się ze mną dzieje i zapraszali do wspólnej jazdy, śmiejąc się odpowiadałem że brak mi kondycji. W oddali widzę dwie osoby na poboczu to nasi Iwona i Przemek , któreś złapało gumę (stosowanie dobrych gum wskazane).
W pewnym momencie zostałem z tyłu by się rozebrać gdyż już było mi trochę za ciepło, przesadziłem z kurtką lecz rano było tylko +4*C. Właśnie wtedy koledzy wykorzystali ten moment i zostawili Janeczkę (oj panowie tak się nie robi). Razem zaczęliśmy ich gonić lecz wynik był mizerny. Liczyłem tylko na to że w którymś momencie wymiękną. Doganiamy następnego pechowca z naszej grupy Eugeniusza (167) który stoi z przebitą dentką. Mamy więc już czterech z naszej grupy za sobą, mała to pociecha gdyż trzech to pechowcy a naprawdę to wyprzedamy na ten czas tylko Grażynę.
Jeszcze przed Reskiem w wyprzedzającej nas grupie jest Iwona z Przemkiem lecz to nic dziwnego bo na kolarkach i do tego mocno wypasionych. W zasięgu wzroku mamy cały czas braci Marka z Andrzejem, przed samym Reskiem doganiamy jednego z cyklistów z innej grupy i prześcigamy go to poprawia nam humor. Na PKP (punkt kontroli przejazdu) bierzemy banana, batona i ruszamy dalej z bułki rezygnujemy, a ponoć były świeżutkie.
Cały czas pouczam Janeczkę jak ma się ustawiać za mną by opory wiatru były jak najmniejsze, ze zrozumieniem różnie to bywało. Dojeżdżamy do Radowa niespodziewany skręt w prawo dołącza do nas jeden z dogonionych przez nas , jedziemy we trójkę. Braci nie widać zastanawiam się czy aby nie pojechali prosto, informuję Janeczkę, że cel nasz (bo ich wzięliśmy na cel) chyba pobłądził i już nie będziemy mieli ewentualnej satysfakcji z dogonienia ich.
Cóż kontynuujemy jazdę dalej, na drodze kibicuje nam mężczyzna z malutkim synkiem, rzucam dla małego batona którego nie zjadłem niech się mały cieszy. Dogoniony kolega pozostaje z tyłu zaraz za podjazdem w Pogorzelicy my gonimy tylko już teraz nie wiemy kogo.
Przed Dobrą gdzie jest następny PKP wyprzedzają nas jeszcze nieliczne grupy ścigaczy. Do Dobrej na PKP należy wjechać i zawrócić powrotem na trasę i o dziwo z przeciwka widzę Iwonę z Przemkiem już nie w grupie co może oznaczać że są w naszym zasięgu (oj, oj ambicje) za chwile widzimy Marka i Andrzeja więc nasz cel nie zbłądził tylko przyspieszył a za nimi startująca z nr 120 Mariola z Gliwic.
Nowe siły w nas wstąpiły bo oto mamy kogo gonić. Wjeżdżamy na PKP potwierdzenie przejazdu i dalej gonić. Jakieś 4 km za Dobra doganiamy Mariolę, Janeczka cała heepy gdyż Mariola startowała 20 min przed nami a młodsza jest o ponad 30 lat (tak,tak).
Wiemy ,że przed nami jada samotnie dwie pary które możemy przy dobrym układzie dogonić. Najgorsze że nie mamy kontaktu wzrokowego, jedziemy we dwójkę lecz cel mamy wytyczony o możliwy do osiągnięcia.
Janeczka na dystansie się rozkręca takie 110 km to dla niej normalka, więc o kondycje jej się nie obawiam lecz raczej o tempo. Przekazuję by z góry pochylała się jak najmocniej, nawet dotykając brodą kierownicy. Pochylała się lecz nie tak mocno a zwykle jeździ w pozycji typowo turystycznej (pionowo).
Dociągamy do Węgorzyna, ja wyjeżdżam pierwszy na drogę główną wymuszając trochę pierwszeństwo na Tirze a z przeciwka też nadjeżdża samochód. TIR zmuszony dociska mnie do krawężnika, Janeczka z tyłu krzyczy lecz TIR wyhamował na mojej wysokości i pomału odjechał. Pomachałem mu dziękując za profesjonalizm wykazany w tej sytuacji. W Węgorzynie skręt w lewo na bruk pod górę i wjeżdżamy na drogę główną do Drawska.
Ruch samochodów bardzo duży, nie ma możliwości jazdy obok siebie ani warunków na wskazówki (duży hałas). Jeszcze na bruku doganiamy nr 233 to Mariusz z Gryfina na kolarce a startował 20 min po nas i w jakimś momencie nas wyprzedził a teraz słabuje.
Naszego tempa o dziwo nie wytrzymał pod którymś wzniesieniem (szok). Jedziemy ostrożnie samochody chociaż widzą po nr startowych że nie jest to worek wysypanych rowerzystów, a zorganizowana impreza zachowują się różnie. Nie wytrzymuję chociaż to nie mój styl i jednemu klaksonowiczowi pokazuję palcem środkowym „znak pokoju”.
Dojeżdżamy wreszcie do Wiewiecka na ostatni PKP, ponownie banan,baton ale bez bułki. Chwila oddechu i w tym czasie Mariusz (233) odzyskawszy siły wyprzedza nas nawet nie zatrzymując się na PKP. Chyba go uraziło że kobieta na trekkingu go wyprzedziła. Zaraz za PKP skręcamy na niebezpiecznym zakręcie (żwir) w drogę gminną i w oddali widzę znajome sylwetki to Marek i Andrzej. W tym momencie jestem przekonany że dystans zrobił swoje i będą nasi. Widzimy jak pod górkę jeden z nich ma kłopoty , drugi zostaje do pomocy.
Janeczka to automat, jedzie może nie szybko lecz cały czas równym tempem. Za chwilę dojeżdżamy do naszych przyjaciół (celu). Jedziemy razem niezbyt długo pomału pozostają z tyłu. Na liczniku około 80 km to chwila prawdy a zaczynają się wzniesienia. Na jednym z wzniesień widzimy znajome sylwetki to Iwona i Przemek, sytuacja podobna Iwona ma problemy z wzniesieniami, Przemek jej towarzyszy. Dojeżdżamy do nich, ja jadę równo z nimi natomiast Janeczka około 10 m z tyłu nie widzą jej. Pogodzili się z moja obecnością az wreszcie dojrzeli Janeczkę na rowerze turystycznym, a oni na extra bolidach. Nie wytrzymali, przyspieszyli i odjechali, zdaję sobie sprawę że na krótko automat pod moją opieką jedzie swoje, równo bez zrywów. Pod kolejnym wzniesieniem ponownie jedziemy razem i tak około 2 km do następnego wzniesienia i tu Iwona ma dosyć,
Przemek po męsku zostaje razem z nią. My się oddalamy nie bardzo mogę w to uwierzyć, ponaglam jak się zachowywać przy jeździe z góry i na kole. Janeczka jest już szczęśliwa lecz do mety jeszcze daleko.
Kolejne wzniesienie doganiamy jeszcze jednego rowerzystę mijamy i pozdrawiamy , zdążył tylko powiedzieć „cholerna górka, przez nią mnie dogonili” i już nas nie było. Na tym odcinku masa zakrętów i wzniesień. Za moment dostrzegam kogoś kto jedzie z naprzeciwka, poznaje to Jan ze Słubic. Pozdrowiliśmy się i dalej w pedały. Szkoda Janka, że nie wystartował uważam że jest to jakiś protest z jego strony. Fakt – Jan jest wielka indywidualnością naszych maratonów, wszyscy go znają. Jest naprawdę starszym panem i do niedawna jeździł na rowerze marki „Ukraina” bez przerzutek i do tego potrafił objechac wielu młodszych cyklistów. A dla niego nie najistotniejsze było miejsce lecz sam start. Wierzę, że Jan wróci jeszcze na trasy maratonów bo to przecież jego pasja jego życie.
Wracamy do pedałowania, już pozostało niewiele do mety około 9km, to mało a zarazem dużo. Wjeżdżamy na drogę Węgorzyno – Łobez, ruch niewielki ale w zamian prawie cały czas pod górkę. W oddali widzimy rowerzystę który pod niewielkie wzniesienie idzie pieszo. Dojeżdżamy on wskakuje na rower chce mu krzyczeć by się zbierał bo „babcia 60 lat go wyprzedza” lecz powstrzymuje się to chyba niepotrzebne. Od razu zostaje w tyle bez walki widać ma dosyć. Janeczka w transie, wreszcie się rozkręciła już do mety chyba nas nikt nie dogoni i my także ale Janeczka pokazuje mi przed nami jeszcze jeden z rowerzystów. Obserwuję go, ocena – „ledwo jedzie” patrzę nasza grupa startowa nr (179) Wojciech z Wyrzyska na kolarce. Ucieszony że nie musi sam jechać woła „siadam na koło”. To już mi się nie podobało bo to moja kategoria sprzętowa, moja grupa. Zakładam że na mecie która już blisko zrobi finisz i będzie przed mami. Wiem, wiem zakładałem że jadę z Janeczką, lecz głupio by ktoś mnie cyknął przed metą, na jak ja to zmienia postać rzeczy. Rozważam jak tu pojechać taktycznie by z Janeczką być przed nim. Przyspieszyłem dosyć mocno Janeczka za mną lecz Wojciech nie daje się zgubić. Wreszcie na jednym z podjazdów zostaje, gonie Janeczkę do wielkiego wysiłku lecz Wojciech z górki tak się rozbujał że nas wyprzedził a mijając przepraszająco zgonił to na górkę.
Jeszcze jedno wzniesienie doganiamy go i odjeżdżamy. Pozostaje prosta około 2 km do mety. Krzyczę na Janeczkę „daj z siebie wszystko pozostało tylko 2 km” , odwracam się Wojciech w bezpiecznej odległości nie zbliża się ale i nie oddala, wiem że to niebezpieczne. Wszak mężczyzna na finiszu może wyzwolić wiele siły. Do mety 1 km już chyba nie ma szans dojedziemy razem. Ludzie nas pozdrawiają widać że jedziemy razem wszak jedziemy jednakowo ubrani tworzymy parę.
Na metę wjeżdżamy razem z Janeczką , obejmuję ją do kamer. I to był błąd chyba dlatego żonka moja nie zrobiła nam zdjęcia. Może ktoś się znajdzie kto nas utrwalił.
Janina to wytrawna rowerzystka jeżdżąca na rowerze turystycznym w roku przejeżdża około 15 -17 tys. km (słownie: piętnaście do siedemnastu tysięcy kilometrów). Startuje ostatni rok w kat K5.
Zajęła 1 m-ce w kat. wiekowej oraz 2 m-ce w kat open kobiet.
Uzyskała czas o 25 min lepszy od zeszłorocznego (110km w 4h 50min)
Mnie sklasyfikowano o 1 sek lepiej. 11 m-ce w kat wiekowej.
Uwagi(zasłyszane od uczestników i własne):
Plus – Ogólna organizacja imprezy
Plus – Podejście komandora do uczestników względem poprzedniego roku
Minus – Niedostateczne nagłośnienie podczas dekoracji
Minus – Łączenie kategorii
Minus – Zasady klasyfikacji sprzętu
relacja pochodzi ze strony Cyklista.pl