Puchar Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych 2023 | Puchar Polski Maratończyków w Jeździe Indywidualnej na Czas 2023 | ||||||||||||
![]() Radowo Małe 20-21.05 |
![]() Płoty 17-18.06 |
![]() Pniewy 29-30.07 |
![]() Rewal 9-10.09 |
![]() Gryfice 23-24.09 |
tr>
No i … leżymy. My, to znaczy ja i rower.
Gdy już pozbieramy się z drogi warto przeanalizować całą sytuację. Teraz już, na spokojnie, dojdziemy do wniosku, że to co się stało odbyło się zgodnie z prawami fizyki, które poznaliśmy już w szkole podstawowej ( Prawa Newtona, tarcie,…) oraz uniwersalnym Prawem Murphiego : „Jeżeli coś może się nie udać – na pewno się nie uda”. W wersji technicznej brzmi: „Jeżeli coś może się popsuć – na pewno się popsuje”. Niestety tak jest. Każda niesprawność roweru lub źle zamocowany bagaż da o sobie znać w najbardziej nieodpowiednim momencie.
Jeżeli jednak cudem uniknęliśmy bezpośredniego kontaktu z asfaltem i utrzymaliśmy się na siodełku, to też pomyślmy, jakie błędy popełniliśmy i co by było gdyby….
Nasze błędy coś nas nauczą, ale najlepiej uczyć się na cudzych. Dlatego chcę w skrócie opisać swoje upadki i przedstawić ogólną analizę.
Moje rowerowe doświadczenia to przejechane ponad 190.000 km po drogach i ulicach miast, w różnych porach roku, różnych porach doby i w różnych warunkach pogodowych. Prawie wszystko przejechałem na wąskich oponach szosowego roweru, pedały z noskami, a teraz wpinane. Po Łodzi ponad 50.000km, reszta to okolice Łodzi, Jura Krakowsko-Częstochowska i inne rejony Polski. Za granicą, ze sporym bagażem ok. 4000km. Najmniejsze doświadczenie mam w jeździe po prawdziwych górach (może w sumie 3 tys. km), a żadne w wyścigach, bo nigdy nie uprawiałem kolarstwa wyczynowo.
Więcej o mnie i moim rowerze w „rowerowym cv” na stronie Tęczowej Koszulki.
Moje upadki
● Ulica w Łodzi – jadę trzymając kierownicę jedną ręką, drugą próbuję usunąć jakiś paproch z oka. W tym momencie wjeżdżam na zafałdowanie asfaltu co skutecznie wytrąca rower z równowagi. Leżę.
● Góry Bukowe ( Węgry-1975r ) – zjazd serpentynami w kierunku Eger, rower obładowany sakwami. Na jednym z ostrych zakrętów zsuwa się z obręczy przednia szytka i klinuje przednie koło w widełkach. Razem z rowerem przekoziołkowałem. Błyskawicznie zbieram się i zabieram rower z drogi, bo wiem, że niedaleko za mną jedzie samochód.
Skutki – otarcia i lekkie potłuczenia, szytka do wymiany, rower cały.
● Włodowice (Jura Krakowsko-Częstochowska-1995r) – łagodny zjazd przez wieś, szybkość 35-40 km/h. Z podwórka wybiega duży pies, przebiega przede mną i z środka drogi, wystraszony zawraca. A ja myślałem, że już udało mi się go ominąć. Niestety, robię efektowne salto nad psem, który jest w szoku nie mniejszym niż ja.
Skutki – kilka szwów na łuku brwiowym i czole oraz stłuczony obojczyk. Był to jedyny przypadek, ze nie mogłem kontynuować jazdy.
● Czatachowa (Jura) – zjazd w kierunku Złotego Potoku po oblodzonej jezdni. Nadjeżdżający z przeciwka samochód osobowy, po wyjściu z zakrętu, zaczyna tańczyć po całej drodze ok. 200m przede mną. Próba hamowania kończy się oczywiście upadkiem i na leżąco przejeżdżam kilka metrów. Na szczęście z samochodem mijamy się w bezpiecznej odległości.
Myszków – skrzyżowanie o bardzo dobrej widoczności, jezdnia miejscami oblodzona. Jadę ulicą z pierwszeństwem przejazdu. Z prawej strony nadjeżdża samochód osobowy, na śliskiej jezdni hamuje o 3-4 m za daleko i zderzakiem uderza w mój prawy pedał. Upadek.
Była to moja jedyna kolizja z innym pojazdem. Od tego czasu mój stary rower jest dwuśladowy – uderzenie zwichrowało ramę.
Łódź – mokra, zamarzająca wieczorem nawierzchnia. Nieostrożnie jadę wzdłuż kolein wyciśniętych w asfalcie w rejonie przystanku autobusowego i w ciemności nie zauważam lodu. Tylne koło ucieka w bok. Leżę.
Bardzo podobna sytuacja w okolicy Łodzi – to, co błyszczy w światłach i wydaje się kałużą, w rzeczywistości jest już gładziutkim lodem. Efekt jak poprzednio.
Łódź – duże skrzyżowanie z nawierzchnią dobrze wygniecioną przez tiry. Podczas przejeżdżania w poprzek kolein, reklamówka dosyć niedbale przewieszona przez kierownicę, podbita na nierównościach, wpada między przednie koło i widełki. Ze względu na małą prędkość, prawie przekoziołkowuję. Skutki – lekko skrzywione koło i widełki.
Kołobrzeg – dzień przed maratonem 2006r (Kołobrzeski Maraton Rowerowy). Po deszczu jeżdżę po mieście, potem kręcąc się po nabrzeżu portowym z prędkością pieszego spacerowicza próbuję przejechać „po skosie” przez mokre szyny kolejowe. Oczywiście tylne koło ślizga się i padam jak początkujący rowerzysta – trzeba było ustawić rower pod kątem prostym do szyn. Następnego dnia startuję do maratonu z plastrem na kolanie.
A w tych przypadkach udało się:
– Zjazd z Równicy do Ustronia (Beskid Śląski). Na kolejnym z zakrętów widzę piasek na asfalcie i już za późno na ostre hamowanie. Droga skręca w lewo, ja jadę prawie prosto przez pobocze i zatrzymuję się w przydrożnych zielskach. Bez upadku.
– Zjazd z Będusza do Myszkowa. Autobus, jadący pod górę, wyprzedza „na trzeciego” i nie pozostawia mi wyboru – uciekam na żwirowo-kamieniste pobocze. Sam nie wiem jak udało mi się utrzymać równowagę.
Do wymienionych zdarzeń muszę doliczyć 2-3 upadki w piasku polnej drogi i co najmniej kilkanaście upadków na śniegu, przeważnie na mało ruchliwych drogach i leśnych ścieżkach. Wycieczki odbywały się w takich zimowych warunkach, że przejechanie trasy bez padnięcia w śnieg było praktycznie niemożliwe. Takie upadki, na pustych trasach, nie są groźne. W głęboki śnieg wpada się jak w pierzynę, ale na zlodowaciałym można się trochę potłuc. Przyjemność z jazdy po zimowym lesie jest jednak spora, a ciągła walka o utrzymanie się na siodełku wyrabia poczucie równowagi, wyczucie roweru.
Z tych opisanych upadków 3, może 4 były mocno niebezpieczne, ale zakończyły się w miarę szczęśliwie. Czy to dużo, czy mało? Nie wiem.
Między nimi mijało zwykle kilka, a czasem kilkanaście lat i kilkadziesiąt tys. km przejechanych bez problemów.
Przyczyny upadków
Zakładam, że każdy z nas stara się jeździć sprawnym rowerem, bo do typowych niebezpieczeństw drogowych, na które mamy niewielki wpływ, nie warto dokładać zagrożeń, których możemy uniknąć. Pamiętajmy, że Prawo Murphiego działa i spadający łańcuch, blokująca się przerzutka, złe hamulce, a także źle zamocowany bagaż przypomną o sobie.
Jeżeli już wyeliminowaliśmy, w znacznym stopniu, przyczyny upadków „ na własne życzenie” pozostaną tylko niekorzystne zbiegi okoliczności, które statystycznie biorąc, kiedyś mogą wystąpić.
Teraz wszystko sprowadza się do 3 podstawowych przypadków:
Prawdopodobieństwo upadku na bardzo śliskiej nawierzchni nie jest 10 razy większe niż na suchej. Jest kilkaset razy większe. Naprawdę.
Podczas jazdy po ulicach miasta (np. Łódź) można wjechać w szyny tramwajowe, bo wąska opona bardzo ładnie się w nich mieści. Mimo, że przejechałem tysiące kilometrów po mieście nigdy nie przydarzyła mi się taka sytuacja. Może dlatego, że upadek na torach, na środku ruchliwej ulicy jest szczególnie niebezpieczny i bardzo zwracałem na to uwagę.
Przed laty Eddy Mercks apelował:
„Kierowco zostaw kolarzowi, chociaż tyle miejsca, żeby miał się gdzie przewrócić.”
Tego powinni uczyć na kursach prawa jazdy, bo w sytuacji niebezpiecznej na drodze, nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Sam upadek, nawet przy większej prędkości, najczęściej kończy się otarciami i potłuczeniami. Poważne konsekwencje może mieć dodatkowa kolizja z innym pojazdem.
Życzę wszystkim przejechania każdej zaplanowanej trasy do końca, bez zbyt bliskiego kontaktu z nawierzchnią drogi.
Suplement:
Od powstania tekstu o rowerowych upadkach minęło 30 tys. przejechanych km i prawie 3 lata. Do napisania tego dodatku skłoniło mnie zdarzenie z początku listopada opisane jako ostatnie. Do mojej kategorii upadków zaliczam tylko to bliskie spotkanie z samochodem, natomiast pozostałe z poniższych, są na tyle typowe przy jeżdżeniu na rowerze, że warte odnotowania.
Jako doświadczony już rowerzysta oferuję swoją pomoc spotkanej na trasie sympatycznej dziewczynie. Jedną ręką trzymając kierownicę, a drugą popychając jej rower za siodełko staję na pedałach żeby mocno ruszyć. Wyciągnięty łańcuch ze zgrzytem przeskakuje po niesamowicie zdartych zębach, a ja tracę równowagę i padam na asfalt. Kompletna kompromitacja.
I przypadki z ostatnich 3 lat:
Moje reakcje: przestaję pedałować, lekko hamuję, ostre hamowanie zakończone poślizgiem i prawie upadkiem – ziemi dotknąłem.
Reakcja kierowcy żadna – bez zmniejszania prędkości, spokojne pojechał dalej.
Na jednym z kolejnych lodowisk poślizg. Na leżąco sunę po lodzie, a przede mną rower z charakterystycznym łoskotem ( rama stalowa ). Klasyczne zimowe zdarzenie, w istniejących warunkach upadek był tylko kwestią czasu. W drodze powrotnej najgorsze fragmenty trasy pokonuję pieszo.
Z jej punktu siedzenia wyglądało tak: „jadę sobie spokojnie ulicą, spoglądam w lewo na parking, są miejsca, skręcam w lewo a tu nagle na przedniej szybie ląduje facet z rowerem”.
Straty: przy rowerze –uszkodzone przednie koło ( po kilku kopnięciach w obręcz dało się dojechać do domu ), nieco skrzywiony widelec i niewielkie uszkodzenia na siodełku i kasku; przy samochodzie renault megane – przednia szyba, lusterko i mini wgniecenie na masce z przodu.
Samochód się naprawi ale babka przekonała się, ze mężczyźni jeszcze na nią lecą. W moim przypadku to zdarzenie, na dłuższy czas jeszcze bardziej ograniczyło moje zaufanie do kierowców.
Mam nadzieję, że następnego suplementu nie będę musiał pisać przez długi czas.
Krzysztof Miniewicz