Puchar Polski w Szosowych Maratonach Rowerowych 2024 | Puchar Polski Maratończyków w Jeździe Indywidualnej na Czas 2024 | Puchar Polski w Maratonie GRAVEL 2024

Rewal
20-21.04.2024

Gryfice
25-26.05.2024

Radowo Małe
22-23.06.2024

Płoty
20-21.07.2024

Choszczno
14.09.2024

Pniewy
21-22.09.2024
KaszebeRunda 2006 – film
29 maja 2007
24 – godzinny maraton rowerowy – Puławy
30 maja 2007
KaszebeRunda 2006 – film
29 maja 2007
24 – godzinny maraton rowerowy – Puławy
30 maja 2007

ROWEROWE UPADKI – czyli z szosówką na asfalcie.

Krzysztof Miniewicz

No i … leżymy. My, to znaczy ja i rower.
Gdy już pozbieramy się z drogi warto przeanalizować całą sytuację. Teraz już, na spokojnie, dojdziemy do wniosku, że to co się stało odbyło się zgodnie z prawami fizyki, które poznaliśmy już w szkole podstawowej ( Prawa Newtona, tarcie,…) oraz uniwersalnym Prawem Murphiego : „Jeżeli coś może się nie udać – na pewno się nie uda”. W wersji technicznej brzmi: „Jeżeli coś może się popsuć – na pewno się popsuje”. Nestety tak jest. Każda niesprawność roweru lub źle zamocowany bagaż da o sobie znać w najbardziej nieodpowiednim momencie.

Jeżeli jednak cudem uniknęliśmy bezpośredniego kontaktu z asfaltem i utrzymaliśmy się na siodełku, to też pomyślmy, jakie błędy popełniliśmy i co by było gdyby…. Nasze błędy coś nas nauczą, ale najlepiej uczyć się na cudzych. Dlatego chcę w skrócie opisać swoje upadki i przedstawić ogólną analizę.

Moje rowerowe doświadczenia to przejechane ponad 190.000 km po drogach i ulicach miast, w różnych porach roku, różnych porach doby i w różnych warunkach pogodowych. Prawie wszystko przejechałem na wąskich oponach szosowego roweru, pedały z noskami, a teraz wpinane. Po Łodzi ponad 50.000km, reszta to okolice Łodzi, Jura Krakowsko-Częstochowska i inne rejony Polski. Za granicą, ze sporym bagażem ok. 4000km. Najmniejsze doświadczenie mam w jeździe po prawdziwych górach (może w sumie 3 tys. km), a żadne w wyścigach, bo nigdy nie uprawiałem kolarstwa wyczynowo.

Więcej o mnie i moim rowerze w „rowerowym cv” na stronie Tęczowej Koszulki.

Moje upadki

  • Ulica w Łodzi – jadę trzymając kierownicę jedną ręką, drugą próbuję usunąć jakiś paproch z oka. W tym momencie wjeżdżam na zafałdowanie asfaltu co skutecznie wytrąca rower z równowagi. Leżę.
  • Góry Bukowe ( Węgry-1975r ) – zjazd serpentynami w kierunku Eger, rower obładowany sakwami. Na jednym z ostrych zakrętów zsuwa się z obręczy przednia szytka i klinuje przednie koło w widełkach. Razem z rowerem przekoziołkowałem. Błyskawicznie zbieram się i zabieram rower z drogi, bo wiem, że niedaleko za mną jedzie samochód.
    Skutki – otarcia i lekkie potłuczenia, szytka do wymiany, rower cały.
  • Włodowice (Jura Krakowsko-Częstochowska-1995r) – łagodny zjazd przez wieś, szybkość 35-40 km/h. Z podwórka wybiega duży pies, przebiega przede mną i z środka drogi, wystraszony zawraca. A ja myślałem, że już udało mi się go ominąć. Niestety, robię efektowne salto nad psem, który jest w szoku nie mniejszym niż ja.
    Skutki – kilka szwów na łuku brwiowym i czole oraz stłuczony obojczyk . Był to jedyny przypadek, ze nie mogłem kontynuować jazdy.
  • Czatachowa (Jura) – zjazd w kierunku Złotego Potoku po oblodzonej jezdni. Nadjeżdżający z przeciwka samochód osobowy, po wyjściu z zakrętu, zaczyna tańczyć po całej drodze ok. 200m przede mną. Próba hamowania kończy się oczywiście upadkiem i na leżąco przejeżdżam kilka metrów. Na szczęście z samochodem mijamy się w bezpiecznej odległości.
  • Myszków – skrzyżowanie o bardzo dobrej widoczności, jezdnia miejscami oblodzona. Jadę ulicą z pierwszeństwem przejazdu. Z prawej strony nadjeżdża samochód osobowy, na śliskiej jezdni hamuje o 3-4 m za daleko i zderzakiem uderza w mój prawy pedał. Upadek.
    Była to moja jedyna kolizja z innym pojazdem. Od tego czasu mój stary rower jest dwuśladowy – uderzenie zwichrowało ramę.
  • Łódź – mokra, zamarzająca wieczorem nawierzchnia. Nieostrożnie jadę wzdłuż kolein wyciśniętych w asfalcie w rejonie przystanku autobusowego i w ciemności nie zauważam lodu. Tylne koło ucieka w bok. Leżę.
    Bardzo podobna sytuacja w okolicy Łodzi – to, co błyszczy w światłach i wydaje się kałużą, w rzeczywistości jest już gładziutkim lodem. Efekt jak poprzednio.
  • Łódź – duże skrzyżowanie z nawierzchnią dobrze wygniecioną przez tiry. Podczas przejeżdżania w poprzek kolein, reklamówka dosyć niedbale przewieszona przez kierownicę, podbita na nierównościach, wpada między przednie koło i widełki. Ze względu na małą prędkość, prawie przekoziołkowuję. Skutki – lekko skrzywione koło i widełki.
  • Kołobrzeg – dzień przed maratonem 2006r (Kołobrzeski Maraton Rowerowy). Po deszczu jeżdżę po mieście, potem kręcąc się po nabrzeżu portowym z prędkością pieszego spacerowicza próbuję przejechać „po skosie” przez mokre szyny kolejowe. Oczywiście tylne koło ślizga się i padam jak początkujący rowerzysta – trzeba było ustawić rower pod kątem prostym do szyn. Następnego dnia startuję do maratonu z plastrem na kolanie.
  • A w tych przypadkach udało się:

  • – Zjazd z Równicy do Ustronia (Beskid Śląski). Na kolejnym z zakrętów widzę piasek na asfalcie i już za późno na ostre hamowanie. Droga skręca w lewo, ja jadę prawie prosto przez pobocze i zatrzymuję się w przydrożnych zielskach. Bez upadku.
  • – Zjazd z Będusza do Myszkowa. Autobus, jadący pod górę, wyprzedza „na trzeciego” i nie pozostawia mi wyboru – uciekam na żwirowo-kamieniste pobocze. Sam nie wiem jak udało mi się utrzymać równowagę.

Do wymienionych zdarzeń muszę doliczyć 2-3 upadki w piasku polnej drogi i co najmniej kilkanaście upadków na śniegu, przeważnie na mało ruchliwych drogach i leśnych ścieżkach. Wycieczki odbywały się w takich zimowych warunkach, że przejechanie trasy bez padnięcia w śnieg było praktycznie niemożliwe. Takie upadki, na pustych trasach, nie są groźne. W głęboki śnieg wpada się jak w pierzynę, ale na zlodowaciałym można się trochę potłuc. Przyjemność z jazdy po zimowym lesie jest jednak spora, a ciągła walka o utrzymanie się na siodełku wyrabia poczucie równowagi, wyczucie roweru.

Z tych opisanych upadków 3, może 4 były mocno niebezpieczne, ale zakończyły się w miarę szczęśliwie. Czy to dużo, czy mało? Nie wiem.
Między nimi mijało zwykle kilka, a czasem kilkanaście lat i kilkadziesiąt tys. km przejechanych bez problemów.

Przyczyny upadków

Zakładam, że każdy z nas stara się jeździć sprawnym rowerem, bo do typowych niebezpieczeństw drogowych, na które mamy niewielki wpływ, nie warto dokładać zagrożeń, których możemy uniknąć. Pamiętajmy, że Prawo Murphiego działa i spadający łańcuch, blokująca się przerzutka, złe hamulce, a także źle zamocowany bagaż przypomną o sobie. Jeżeli już wyeliminowaliśmy, w znacznym stopniu, przyczyny upadków ” na własne życzenie” pozostaną tylko niekorzystne zbiegi okoliczności, które statystycznie biorąc, kiedyś mogą wystąpić.

Teraz wszystko sprowadza się do 3 podstawowych przypadków:

  1. Zablokowanie przedniego koła przez zaklinowanie go w rowerze lub przez większą przeszkodę. Zwykle przelatuje się nad kierownicą, co jest i mało przyjemne i mało bezpieczne – szczególnie lądowanie.
  2. Poślizg na śliskiej nawierzchni (lód, oblodzony śnieg, brudny i jednocześnie mokry asfalt), mokrych liściach lub piasku pokrywającym asfalt. W takiej sytuacji tylne koło ucieka nam spod tyłka i spadamy w dół. Tylko od naszej prędkości zależy, czy leżąc przejedziemy pół metra, 5, czy 15 m. Prawdopodobieństwo upadku na bardzo śliskiej nawierzchni nie jest 10 razy większe niż na suchej. Jest kilkaset razy większe. Naprawdę.
  3. Utrata równowagi zdarza się czasem, gdy wjedziemy w wysoki śnieg, piasek lub trawę ale ze względu na niewielką prędkość i miękkie podłoże wszystko kończy się zwykle szczęśliwie. Podczas jazdy po ulicach miasta (np. Łódź) można wjechać w szyny tramwajowe, bo wąska opona bardzo ładnie się w nich mieści. Mimo, że przejechałem tysiące kilometrów po mieście nigdy nie przydarzyła mi się taka sytuacja. Może dlatego, że upadek na torach, na środku ruchliwej ulicy jest szczególnie niebezpieczny i bardzo zwracałem na to uwagę.

Przed laty Eddy Mercks apelował:
„Kierowco zostaw kolarzowi, chociaż tyle miejsca, żeby miał się gdzie przewrócić.”

Tego powinni uczyć na kursach prawa jazdy, bo w sytuacji niebezpiecznej na drodze, nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Sam upadek, nawet przy większej prędkości, najczęściej kończy się otarciami i potłuczeniami. Poważne konsekwencje może mieć dodatkowa kolizja z innym pojazdem.

Życzę wszystkim przejechania każdej zaplanowanej trasy do końca, bez zbyt bliskiego kontaktu z nawierzchnią drogi.

Facebook