SuperMaraton Kołobrzeski
5 czerwca 2006Jak było? – Gorzowski Maraton Rowerowy.
7 czerwca 2006Krzysztof „klan” Łańcucki
Wrażenia z supermaratonu w Gorzowie. Dojazd w piątek, rejestracja i zakwaterowanie bez problemu dzięki Tomkowi, który zna ten teren doskonale. W sobotę od godz. 9.00 startujemy. Asia w pierwszej grupie, ja z Andrzejem w drugiej, Irenka w szóstej a Renata, Tomek, Marek i Lechu w siódmej. Założyłem sobie, że około 100-120km dogonię Asię i b. sympatycznego Bogusia i dalej będziemy jechać pełny dystans razem. Moje plany legły w gruzach już na pierwszych metrach maratonu. Zacząłem mieć kłopoty z tylną przerzutką a właściwie z wózkiem. Miałem tylko dwa biegi i to 21-23. Jechałem za moją grupą do 25km na młynku i puściłem. Niestety samo się nic nie zreperowało i ~40km zatrzymałem się rozpiąłem łańcuch i zdjąłem 6 oczek i na krótkim łańcuchu z ominięciem wózka na przełożeniu 17-54 zacząłem samotną walkę z trasą. O wyniku nie było mowy, lecz marzyłem o dojeździe na tym jednym przełożeniu do mety ( 209km). Dogoniłem jednego, doszło nas dwóch i w czterech zrobiliśmy wachlarz walcząc z silnym zmiennym wiatrem. Muszę powiedzieć, że koledzy widząc moje kłopoty podtrzymywali mnie na duchu i nie próbowali mnie zgubić. Na trasie w Barlinku dogoniłem i minąłem Andrzeja, który miał kapcia. Dzięki Wam koledzy nr nr 67, 103 i 127 dojechałem w niezłym czasie 7.13.10 do mety zajmując w swojej kategorii M5 10-te miejsce. Nasza Asia z fenomenalnym czasie 6.33 zajęła przedostatnie miejsce w swojej kategorii. Bardzo dobre I -m-ce zajęła Irenka, a drugie miejsce z czasem 7.39 osiągnęła Renata. Marek był tuż za pudłem, na czwartym w swojej kategorii, a pozostali koledzy też są dumni z poprawienia ubiegłorocznych wyników. Nikt z nas tym razem nie pojechał na długi dystans, ale może i dobrze, bo rozpadało się bardzo i 23-ch odważnych, których podziwiam, nieźle dostało w kość. Myślę, że mój defekt powstał w czasie jazdy rowerów na dachu. Prawdopodobnie poluzowała się nakrętka lub całkiem spadła i czego nie było widać a spowodowało rozsypanie się jednego kółka i….j.w. Niemiłym akcentem maratonu było zepchnięcie do rowu przez samochód osobowy naszej koleżanki Gosi, która posiniaczona, ale na szczęście cała (po prześwietleniu łowy nic groźnego nie stwierdzono) dostała nagrodę pocieszenia. Samochód tradycyjnie nie zatrzymał się i odjechał z miejsca wypadku nie udzielając pomocy. Uwaga: po drogach jeżdżą ludzie bez wyobraźni i jakiegokolwiek szacunku dla rowerzystów. Dziękuję organizatorom V-tego Gorzowskiego Maratonu za świetną zabawę i organizację. Pozdrawiam Wszystkich klan.
Relacja Asi
Piątek, wyjeżdżamy do Gorzowa. Dla mnie szczególne przeżycie, ponieważ jadę na maraton pierwszy raz w tym roku i pierwszy raz kompletnie nie przygotowana. Na starcie byłam przerażona, ponieważ bardzo zależało mi na dobrym wyniku, ale zrozumiałam że zbyt długo nie pojadę z moją grupą startową, bardzo mocne chłopaki i raczej nie będą chcieli jechać z kobietą ,jedyna nadzieja w naszym przyjacielu z Krakowa – Bogusiu. Pocieszałam się faktem, że tuż za mną startuje Krzysiu i Andrzej i może zrobimy razem drużynę, ale to też wcale nie oznaczało ze utrzymam się z nimi. Już po starcie okazało się ,że o dziwo jedzie się bardzo dobrze, z 15 osób zostało 10 i wszyscy dajemy równe zmiany. Drużyna jak marzenie i tak do pierwszego punktu kontrolnego( około 60 km). W Sulęcinie na PK nagle i niespodziewanie zostałam sama, a panowie odjechali w siną dal ( nic nowego ).Pozostała mi samotna pogoń, z góry skazana na niepowodzenie. Zauważył to Boguś ,zaczekał na mnie i podciągnął mnie do grupy, która miałam wrażenie, że też trochę zwolniła. W między czasie Boguś otrzymuje telefon od żony-miała wypadek. I znowu sprawcą wypadku był kierowca samochodu, który i tym razem uciekł z miejsca wypadku. Na szczęście dziewczyna się pozbierała a w szpitalu okazało się, że nie ma poważniejszych obrażeń. Na około setnym kilometrze przejechał obok nas „pociąg pośpieszny”, gdy zobaczyłam numery startowe sięgające do 61 albo i dalej a więc kilka grup po mojej, pomyślałam że warto było by w ten pociąg wsiąść, ale czy zdążę ?.Po kilku kilometrach zaczęłam kalkulować ,że jak wytrzymam z nimi 50 km to będzie super. Wytrzymałam 60 km, nawet raz chłopaki pozwolili mi dać zmianę, ale jazda z nimi była ponad moje siły, i na długim podjeździe zostałam .Dalej jechaliśmy w piątkę, złapałam kryzys. I znowu Boguś jak Dobry Duszek zaoszczędził mnie na kilku zmianach, powróciły siły i już wszyscy razem dojechaliśmy do mety. Bardzo miły akcent – na maraton przyjechał Roland L. z Berlina – maratończyk i wspaniały przyjaciel. Nie brał udziału w maratonie, ale wszystkim maratończykom kibicował .Wszyscy wiemy jakie rezultaty miał Roland na maratonach od kilku lat .Brakowało nam Waldka P. który też jest miłośnikiem maratonów, ale tym razem nie mógł przyjechać. Waldek ! trzymamy za Ciebie kciuki.. I najważniejsze – wszyscy wróciliśmy do swoich domów, cali i zdrowi .Jedno jest pewne – musimy być bardzo ostrożni na drogach. Kierowcy czują się bezkarnie !!! To jakaś plaga drogowych morderców. Ale zdarza się tak, że spotyka się kierowców przyjaznych rowerzystom i to jest światełko w tunelu. Uważajcie na siebie. Asia p.s.
Zdjęcia z maratonu