Zmiana terminu Klasyka Kłodzkiego!
11 stycznia 2008PBP lata osiemdziesiate – wspomnienia
15 stycznia 2008WYśCIG KOLARSKI IMAGIS TOUR 2007
Świnoujście- Ustrzyki Górne 1008km.
Świnoujście 25.08.2007 godzina 7:30 przeprawiamy się promem w miejsce startu wyścigu. Na twarzach wszystkich uczestników widać podekscytowanie. Kilka minut przed 8:00 ustawiamy się na rampie promu i czynimy ostatnie przygotowania do startu: sprawdzenie ciśnienia w oponach, wpinanie i wypinanie bloków itp. Zbliża się 8:00 armata wykierowana w stronę morza, prezydent miasta odpala- i nagle wielki wybuch! Zaczynają wyć syreny ze statku, co daje sygnał startu Ultramaratonu Imagis Tour 2007.
Trasa wiedzie ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych. Łącznie do przejechania jest 1008km w maksimum 72 godziny.
Mam numer 16. Pierwszy odcinek do Wolina jedziemy całą grupą nikt się nie wychyla. Po drodze fotoreporterzy robią nam zdjęcia.
Wiatr sprzyja, pogoda wymarzona.Mijamy następne miejscowości: Golczewo, Płoty.
Czujnie pilnuję przodu peletonu nie dając się zaskoczyć nagłym urwaniem.
Wjeżdżamy do Reska. Ustawiłem się w środku grupy. Droga przez miejscowość zaczyna wznosić się pod górkę nagle widzę jak 7 osób z przodu odrywa się i dystans rośnie. Wyskakuję na bok i szybko pokonuję dzielące nas metry, górka się kończy, jeszcze przejazd przez tory, oglądam się za siebie, a reszta ma stratę jakieś 300 metrów.
W ucieczce kręcimy mocniej- dystans się zwiększa. Do Łobza na 1 punkt kontrolny dojeżdżamy w osiem osób. Zabieramy GPS, prowiant i ruszamy dalej. Jedziemy teraz do Drawska Pomorskiego. Droga ta jest mi znana ze wcześniejszego maratonu.
Następnie niezwykle malownicza trasa wiedzie nas przez górki do Kalisza Pomorskiego.
Wjeżdżamy na krajową 10-tkę i pedałujemy przez Mirosławiec, Wałcz, Piłę, Wyrzysk, Nakło nad Notecią, aż pod Bydgoszcz. Jedziemy dwójkami dając równe zmiany. Średnia nie spada poniżej 34 km/h. Kilkanaście kilometrów przed Bydgoszczą tempa nie wytrzymuje najpierw Krzyś, z którym się wyśmienicie jechało, a zaraz potem Kamil. Obaj Panowie jechali na rowerach z oponami 26”.
Dojeżdżamy już w 6 osób do 1 dużego punktu kontrolnego, gdzie stoją nasze bagaże.
W zajeździe możemy zjeść ile i co chcemy. Niestety przygotowane były na „już” ziemniaczki, schabowy i udko. Więc czekamy na pierogi. No i czekamy i czekamy dobre 30 minut. Po posiłku ubieramy się cieplej. Zakładam nogawki i rękawki, użyczone przez Bogusia z Krakowa i pedałujemy przy zachodzącym nam za plecami słońcem w kierunku Torunia. Zapada noc włączamy światła.
Dowiadujemy się z wozu technicznego, że goni nas Daniel Ś. Na punktach prawie się nie zatrzymuje bierze tylko banana, bułkę, wodę i batona i jedzie dalej. Nam jedzie się super. Pasy świecą jak w dzień, samochody oświetlają drogę. Zero problemów z ciemnością. Dziewczyny z wozów technicznych mają CB radio porozumiewają się z TIRAMI pytając ich czy widzieli gdzieś kolarzy. Dużo to dało, bo kierowcy byli świadomi o imprezie i nie spychali nas tak do rowów. Niestety obcokrajowcy grzeczni nie byli. Jadąc 35 km/h, daję zmianę, nagle widzę jak nie więcej niż 30cm po mojej lewej znajduje się naczepa tira i już czuje pęd kół. Szybkie hamowanie, na szczęście chłopaki nie wpadli na mnie.
Mijamy następne miejscowości i dojeżdżamy do Włocławka. Jest po 22-giej. Na stacji benzynowej na punkcie kontrolnym witają nas zaprzyjaźnieni maratończycy z tego miasta. Chłopaki z wozu technicznego zrobili nam kanapki i herbatkę. Od razu cieplej na żołądku. Daniel coraz bliżej- 15-20 minut straty.
Ruszamy dalej. Coraz później, ale spać mi się jeszcze nie chce. Daję mocne zmiany.
Przy wjeździe do Kowal- robi się wesoło w grupie. Na ulicach już pusto, jedziemy całą drogą. Następnie mijamy Sochaczew, Żyrardów i dojeżdżamy do Grójca. Tu powoli się rozwidnia. Ruch wyraźnie się wzmaga.
Z pierwszymi promieniami słońca dopada nas kryzys. Jedziemy nie szybciej niż 25 km/h. Byle do Radomia, bo tam ma być duży punkt kontrolny, gdzie możemy się najeść. Mijamy Radom, niestety nie odnaleźliśmy tego miejsca. Jedziemy więc dalej do Iłży, gdzie również ma być duży punkt kontrolny. Na szczęście odnajdujemy go.
Zamawiamy spaghetti, przebieramy się, czuję zmęczenie. Patrzę na licznik 700km średnia prędkość z samej jazdy 32,1km/h.
Siadamy na rower i jedziemy dalej. Tempo się ożywia. Zaczynają się górki i to wcale nie małe. Dojeżdżamy do Opatowa przeprowadzamy rower przez drogę w remoncie i znowu pod górkę. Trzy osoby: Grzesiek, Wojtek i Stefan jadą my: Boguś ja i Jurek zwolniliśmy. Nie dochodzimy do nich. Postanawiamy jechać trochę wolniej.
Dojeżdżamy do Łoniowa.
Patrzę, a tu wybiega moja rodzina z transparentem KOWAL GO! Kibicują!!! Jak mnie to ożywiło i obudziło!
100 km do Rzeszowa było dla mnie mordercze, w Kolbuszowej kolana i nadgarstki już mnie strasznie bolały.
Jurkowi i Bogusiowi powiedziałem, żeby jechali sami, a ja się jakoś sam doczłapię, bo ból już był nie do wytrzymania. Na szczęście był punkt kontrolny i dziewczyny dały mi 2 nurofeny. Przez jakieś 50-60 km jechałem z tyłu chłopaki sami dawali zmiany, ja już nie byłem w stanie.
Minęliśmy Rzeszów. Jedziemy w kierunku Sanoka. Zaczynają się góry, podjazdy robią swoje- budzą mnie z odrętwienia. Noga pod górki zaczyna coraz lepiej „podawać”. Daniel ma już ponad godzinę straty- więc spokojnie.
W Sanoku zaczyna zapadać zmrok. Robi się coraz chłodniej. W Lesku ubieramy się na długo. Sztywnych górek ci tu dostatek, wiec nas to rozgrzewa.
Nocą dojeżdżamy do Ustrzyk Dolnych, patrzymy na zegarek, do mety jeszcze 48 km. Ze zdziwieniem widzimy, że jest szansa zdążyć przez północą i zmieścić się poniżej 40 godzin. Przed nami 15 km „sztywnego” podjazdu pod przełęcz Żłobek i Czarną. Już nikt z nas nie patrzy na ból kolan, jedziemy na maksimum możliwości, wszyscy dają z siebie wszystko. Noc była piękna. Księżyc oświetlał dobrze drogę, temperatura oscylowała w okolicach 3 stopni. Na przełęczy Żłobek ukazał się urzekający widok. Bieszczady, nad nimi księżyc w pełni , poniżej pojedyncze wierzchołki gór wynurzone z morza mgieł. Na zjazdach nie widziałem dobrze szosy, więc oświetlałem sobie odblaski Jurka i jechałem za nim. Tuż przed metą jeszcze dwie sarny wyskoczyły na drogę. Ostatnie kilometry wydłużały się w nieskończoność. Licznik przestał pokazywać mi średnią prędkość. Jeszcze ostatnie podjazdy i już widać tablicę Ustrzyki Górne. Ogromna radość opanowała mnie.
Dojechaliśmy o 23:23. Udało się! Czas 39:23 i 3 wynik. Szczęście jest tym większe, że jako pierwsza osoba z Wrocławia pokonałem ten dystans.
W dniu zakończenia dostaliśmy pamiątkowe medale i piękną tabliczkę do powieszenia na ścianę. Do tego koszulka i spodenki kolarskie z imieniem, nazwiskiem i czasem przejechania dystansu- rarytas!
Dziękuję wszystkim za dopingowanie.
O wyścigu Imagis Tour: Imagis
Grzegorz Kowal (grigori)