Uwaga na równowagę
22 grudnia 2006Hipokryzja dziennikarzy
22 grudnia 2006700 tys. kilometrów przejechał w karierze Cezary Zamana, ostatni polski kolarz, który odniósł znaczący sukces na arenie międzynarodowej. Zwycięstwo w Tour de Pologne w 2003 r. nie przyniosło mu jednak większej popularności. Niedawno Zamana postanowił definitywnie rozstać się z zawodowym kolarstwem.
700 tys. kilometrów to bardzo dużo. Skąd pan zna dokładnie tę liczbę?
Cezary Zamana: Zachowały się dzienniczki, które prowadziłem od momentu, gdy zacząłem trenować kolarstwo, czyli od 1981 r. Miałem wtedy 14 lat. Mój bilans, w zaokrągleniu, to 700 tys. km i 2 tys. startów w wyścigach. To nawet nie kawał życia. To całe moje życie.
Dlaczego kończy pan karierę?
C.Z.: Wszyscy mówili, że muszę skończyć, bo jestem wiekowy, a ja sam nie mogłem się na to zdecydować. Byłem wierny zasadzie: póki masz zdrowie, to się ścigaj. Zdrowie mam, mógłbym dalej ciągnąć. Jazda na rowerze wciąż sprawia mi przyjemność, nie męczy mnie, ale w końcu, jakieś dwa miesiące po Tour de Pologne, powiedziałem sobie: to już jest koniec. Powodów jest kilka: mam 39 lat, mam plany związane z organizacją maratonów kolarskich i wreszcie najważniejszy powód – rodzina. Chcę spędzać z nią więcej czasu. Trzecie dziecko jest już w drodze…
Serdeczne gratulacje. Ale 39 lat to dla wielu kolarzy jeszcze nie schyłek kariery. Nie miał pan propozycji na następny sezon?
C.Z.: Nawet nie zabiegałem o nowy kontrakt. Mógłbym zostać w ekipie Intel Action. To fajna grupa, wspaniali koledzy, panuje super atmosfera i wreszcie w Polsce mamy kolarstwo z prawdziwego zdarzenia, ścigamy się na poważnie, bez układów, jak to było jeszcze kilka lat temu. Nie tylko Intel Action, ale i inne zespoły, te z trzeciej dywizji, też są zawodowe, przynajmniej jeśli chodzi o podejście do rywalizacji. Podwaliny pod zawodowe kolarstwo już są. Tego, czego brakuje, to sponsorów, pieniędzy, a wtedy te grupy staną się silniejsze.
A czy nie sądzi pan, że polskie kolarstwo szosowe jest jednak w głębokim kryzysie? Jest tylko jeden zespół w drugiej dywizji – Intel Action, a wśród ponad 500 kolarzy z elity jest tylko trzech Polaków, którzy w swoich grupach pełnią rolę pomocników liderów. Już kolejny rok Polacy nie odnoszą na szosie znaczniejszych sukcesów. Za ostatni taki sukces można uznać pana zwycięstwo w Tour de Pologne w 2003 r.
C.Z.: Zgadzam się, że nasze kolarstwo jest w kryzysie. Oczywiście, że tak. Brakuje nam bohatera, takiego Małysza czy Kubicy, który pomógłby wypromować naszą dyscyplinę. Po raz ostatni Polacy zwariowali na punkcie kolarstwa w 1993 r., gdy Zenek Jaskuła zdobywał trzecie miejsce w Tour de France, a potem ani Zbyszkowi Spruchowi, który został wicemistrzem świata, ani mnie to się nie udało. Mamy tylko Tour de Pologne, który jest świetnym wyścigiem, ale niestety, nie promuje on zawodników. Formuła 1 wypromowała Kubicę, Tour de France – Jaskułę, a kogo wypromował Tour de Pologne? Uwaga mediów jest za bardzo skupiona na samym wyścigu, a nie na zawodnikach. Po moim zwycięstwie nawet nie byłem nominowany do 20 najlepszych sportowców w plebiscycie „Przeglądu Sportowego”. Nie chodzi o to, że mam żal, ale po prostu nie wykorzystano szansy na promocję kolarstwa. Marnuje się też inne szanse. Na naszych oczach umiera Warszawskie Towarzystwo Cyklistów, najstarszy polski klub sportowy, szczycący się 120-letnią historią, którego członkami byli Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz. Jestem poruszony sytuacją WTC i chcę coś zrobić, by je ratować. Trzeba dbać o historię, o tradycję, jak to czynią Francuzi. Ich Tour de France jest cząstką dziedzictwa narodowego Francji. U nas nikt, nawet PZKol., nie wykorzystuje legendy WTC, która jest schowana w szufladach.
Po odstawieniu roweru co pan będzie robić?
C.Z.: Roweru nie odstawiam. Urodziłem się kolarzem i nim pozostanę. Od trzech lat organizuję maratony na rowerach górskich i głównie temu chcę się poświęcić. W tym roku zorganizowaliśmy na Mazowszu jedenaście maratonów. Cieszą się coraz większą popularnością, jeżdżą całe rodziny, ludzie się już znają. Atrakcją jest start naszych gwiazd kolarskich, moich kolegów z Intel Action – Bartka Huzarskiego i Marka Rutkiewicza. Chcemy też zaprosić na rower górski inne gwiazdy, Otylię Jędrzejczak czy Dariusza Michalczewskiego. W 2005 r. w Łomiankach, gdzie mieszkam, padł rekord frekwencji. Startowało oficjalnie 1550 zawodników, bo więcej nie mogliśmy przyjąć, a nieoficjalnie jeszcze więcej. Mam w planach zimowy maraton rowerowy. 14 stycznia, w dniu, gdy będzie grała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, pojedziemy w Makowie Mazowieckim. A inne plany? Pewnie nadal będę się udzielał jako komentator kolarski w Eurosporcie. Być może założę drużynę kolarzy górskich. No i nie tracę z pola widzenia sytuacji WTC, które niedługo może zostać bez dachu nad głową.
Żródło: TVP Sport