Grzegorz Grabiec
Cztery dni wcześniej zginął w trakcie treningu Aleksander Czapnik. Ta śmierć poruszyła całym środowiska maratończyków. Razem z Jurkiem Złotowskim za zgodą organizatora udaliśmy się do Gdańska aby wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych. Natychmiast potem wróciliśmy do Gorzowa i we dwóch wystartowaliśmy, była godzina 17:30
Jurek jechał na 71 km, ja miałem zamiar przejechać co najmniej 208 km lub nawet 416 km. Ustawione limity czasu umożliwiały takie rozwiązanie. Oznaczało to jazdę nocą.
Już na początku wiedziałem że będzie ciężko. Nawarstwiające się zmęczenie kilku niedospanych nocy i kilku godzinna jazda samochodem nadwątliła moje siły. Pognaliśmy ile sił walcząc z czasem. Jurek rozstał się ze mną na rozjeździe, ostatecznie zajmując drugie miejsce w kategorii, ja samodzielnie pognałem dalej. Minąłem Daniela Śmieję, jeszcze dwóch innych zawodników i dotarłem do Skwierzyny. Tutaj kupiłem dodatkowe baterie i pojechałem dalej. Zmrok złapał mnie w Lipkach Wielkich.
Wtedy zaczęły się problemy z oświetleniem. Miałem cztery lampki i wszystkie nie działały. Zatrzymałem się aby wymienić baterie. Lampki miałem przyklejone taśma klejąca i musiałem ja w tym celu pozrywać. Wymiana pomogła, ale nie miałem dodatkowej taśmy ze sobą. Po chwili wjechałem na odcinek remontowanej drogi i pod wpływem drgań wszystkie lampki poodpadały. Załamałem się. To samo było w tamtym roku. Zacząłem zbierać części i wtedy nadjechali dwaj zawodnicy, których wcześniej mijałem. Na szczęście mieli ze sobą taśmę klejąca. Zamocowałem wszystko jako tako i pognałem dalej.
W trakcie słabłem coraz mocniej, każde małe nawet wzniesienie to wielki wysiłek. Gdzieś tam po drodze straciłem ochotę na drugie okrążenie. Kilka razy dzwoni do mnie Jurek Złotowski co mnie podnosi na duchu. Przed Kłodawą doganiam Samotnego Jeżdżaka, siada mi na koło i jedziemy dalej. Jest godzina 1:10 gdy wpadamy na metę.
Zajmuje ostatecznie 17 miejsce w kategorii.
Średnia prędkość 27,15 km/h